Bywa w naszym życiu tak, że odchodzi od nas bliska osoba. Nie muszę chyba mówić, że wnet najlepszym przyjacielem staje się ból i cierpienie. Niestety jak tonący niedawno sie o tym przekonałem.
Trudno uwierzyć, że już nigdy nie umówimy sie na wspólny wypad na miasto, nigdy nie podniesie słuchawki żeby pomóc mi z trapiącym problemem, a każde minięcie domu nie bedzię takie samo jak zawsze. Jak wirus zarazi Cie wspomnieniami i zniszczy od środka. Prywatna tragedia, uśmiadamiasz sobie że umierasz na raty.
Może nie zachowuję się godnie wyzywając i poniżając go w myślach ale to mi pomaga od bycia dupkiem który przy każdej lepszej okazji nie skrywa urażonego bombardując żalem i cierpieniem swoich bliskich
Może nie daję po sobie poznać ze wewnętrznie tonę, ale nie sprawiam, że smutek staje się kolejnym składnikiem powietrza w moim otoczeniu. Nie zarażam innych, nie chce by choć trochę zasmakowali tego co przechodzę.
Może nie odwiedzę go już na cmentarzu żeby przypomniał mi jak dużo dla mnie znaczył, bo cały czas żyje i ma się dobrze w moich myślach, i nie pozwolę, żeby jego pomnik choć drewniany zniszczył mnie od środka.
Nienawidze go za to, że teraz gdy odszedł, usmiadomił mi jak bardzo był dla mnie ważny.
Najgorsze w tym wszystkim jest nieprzygotowanie. Bum, znienacka na Ciebie spada, wyciska łzy póznym wieczorem, przechodzisz dzień w nocy dopóki na poduszce nie odpłyniesz gdzieś w zmyślony świat.
Nie uważam, że jestem w najgorszej możliwej sytuacji świata, bo nigdy nie chciałbym być na miejscu jego rodziców, którzy ostatnie nadzieje pokladali w rękach Boga przy akompaniamencie płaskiego odczytu EKG.
Nie dopuszczę do tego, żeby jego ulubiony kawałek był soundtrackiem jego życia który dusi we mnie łzy
I może dla wielu to tylko krople ale teraz tylko w taki sposób moge podziekować za każde wspomnienie, za każdym razem, kiedy zapuka w moje wysypisko zużytych już łez
Jestem pewien, że czeka na mnie gdzieś tam u góry, żebyśmy w końcu razem zagrali vermilion w naszym własnym wykonianiu ;}