No, bo się człowiekowi we łbie chrzani od nudy. Od samotności? Majówka już za mną. Czekałem na nią wieki, a uciekła hop, hop! Nie wiem nawet kiedy. I mogłem sobie śpiewać, że oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba. A dziś? Błękitne niebo niby i było, tylko teraz to ja je w dupie mam, o! Znów mogę sobie słuchać "It's a Final Countdown" i liczyć na to, że szybo się skończy. Same smutne dni, kiedy zdajesz sobie sprawę, że spędzasz ostatnie chwile z osobami, które kochasz najbardziej. Jutro człowiek, który jest dla mnie wzorem do naśladowania zniknie za morzem. Dobrze chociaż, że wybraliśmy się dziś na piwo. Długo nie będzie okazji na kolejne. Chciałbym żeby to piwo nigdy się nie skończyło. Ciężko jest się cieszyć ostatnimi chwilami z bliskimi, mimo, że przecież nie odchodzą na zawsze. Ale w końcu trzeba wyjść z tego pieprzonego łóżka. I pozostaje nerwowe zerkanie to tu, to tam. Przygotowywanie się do "Sayonara" albo Andrzejowo-Marianowego "Anibalimera". A Może jak szwagier mawia... a, zapomniałem jak on mawia. I nie będę miał siostrzeńców, muszę się cieszyć tym, że mam siostrzenicę. Chyba nigdy nie można mieć tego co się chce, nie w pełni. Bo oto znów muszę wkroczyć w świat samodzielności i szykować się do tego, że niedługo zostanę kompletnie sam.
I ta wódka na czarną godzinę.