Kraków. Od dawien dawna moje ulubione miasto w Polsce. Od października zeszłego roku jeszcze bardziej lubię tam być. I jestem częściej niż kiedyś. Tak też było w ten weekend. Długo nad tym wyjazdem myślałem, ale w końcu wniosek był jeden. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a nad tym jest Aśka. Tak więc piątkowe zajęcia trza było olać. No może nie do końca olać, bo rysunki zrobiłem na środę i dałem Łukaszowi (dzięki jeszcze raz w tym miejscu) żeby przekazał profesorowi. Musiałem się uwinąć z tymi rysunkami, no ale warto było. Czwartek rano, pobudka. W środę nie umiałem usnąć, niewyspanie dawało się we znaki od rana, ale z bojowym nastawieniem zacząłem się zbierać! Śniadanie, prysznic, ostatnie rzeczy do plecaka i w drogę. Pociąg 6:57, autobus z ronda 6:41, więc wychodzę o 6:30. Szybkie kalkulacje w głowie dają mi do zrozumienia, że jadąc autobusem będę 3 minuty szybciej na dworcu, co daje 3 minuty więcej czekania, a do tego 1,60zł w plecy. Wniosek - idę z buta. Kupiłem bilet, przy czym w kasie przede mną kobieta wpadła chyba na klachy. Po zobaczeniu mojej 'uśmiechniętej' twarzy czem prędzej wzięła dupę w troki z płynącym prosto z serca 'przepraszam'.
Podróż minęła dość szybko. Na miejscu telefon do Anety uprzedzający ją o odwiedzinach za 15 minut. Tym razem moje obliczenia nie były tak dokładne, dojechałem w 16,5 min. Plotki, ploteczki i tu nagle minęła ponad godzina. Jadę pod awf, po Aśkę. Pogoda niepewna, nie mam parasola. Czekam. Aby sobie umilić stanie przed awuefem zjdałem sobie obważankę krawkoską (a co se będę żałował!). 'Zakrztusiłem się' gumą, która wypadła na trawnik - jakaś kobieta dziwnie na mnie patrzyła, chyba się zastanawiała czy nic mi nie jest. Otóż nie wiedziała, że zawsze tak robię. Zaczyna kropić, mocno kropić. Postanawiam iść pod wejście główne i schować się pod daszkiem. Obserwowałem ludzi. Lubię to. Twarze, zachowania, gest... Gdzieś tam z boku wychodzi bardzo zgraba dziewczyna, która od razu przykuła moją uwagę. Dziwne bo rzadko tak się dzieje. Za chwilę telefon - Aśka dzwoni, że na przystanku jest. Tak, dziewczyna która przykuła moją uwagę to była Aśka widziana z tyłu. No cóż, to nie mógł być przypadek :)
Jedziemy na mieszkanie, jemy obiad, pakujemy Dżoanę i odwożę ją na przystanek, bo miała wyjazd w góry. A ja w tym czasie zjawiam się u Grubego. Akademik. Na dzień dobry czekoladówką zostaję poczęstowany - Rafcio oddawał krew. Dobra, ale bimber zdecydowanie ponad tym. Pykła flaszka, czekoladówka też się skończyła. No to pijemy drinki - spirytus z wodą. Później atak na babilon. Czas mija nieubłaganie, wieczór. Idziemy do Wojtka, a później wyjazd na imprezę. Tam się dobijamy. Siedzę w kuchni i czuję idealną banię. Dziwne sytuacje miały miejsce, ale pochytaliśmy. Decyzja gospodarzy - idziemy na kluby. Średnio mi się chciało, śpiący byłem mega, pomimo półgodzinnej drzemki, no ale też nie chciałem psuć Rafałowi wieczoru. No cóż, mogłem to zrobić. W klubie byliśmy 15 minut maks, a dojście tam zajęło nam co najmniej dwa razy tyle. Wracam na akademce. Po drodze 'do szwagra' na kebaby. Kolejka, stoimy. Gruby wpada na pomysł zakupów w nocnym i zrobienia tostów, idziemy. W sklepie pada decyzja o powrocie na kebaby. Kolejka jeszcze większa, zeszło z pół godziny, ale warto było! Najedzeni i zmęczeni, idealne warunki do spania. Ale nie na małym łóżku razem z Grubim. Trochę było ciasno, ale dalimśmy radę! :]
Rano prysznic, sklep, śniadanie i szissza u Wojtka. Wpada Aneta po zajęciach. Śmiechy, chichy i nagle jest popołudnie. No to do Anety. Czas minął mega szybko i już Aśka była prawie spowrotem w Krakowie.
-Aneta sprawdź mi 164 o któej jedzie.
-Za 4 minuty.
-Zdążę?!
Wymawiając te słowa już miałem zmienione spodenki na spodnie i ubraną do połowy bluzę. Zdążyłem! I już znowu byłem z Aśką.
Plan na wieczór był imprezowy, ale jednak zrezygnowaliśmy. Ja padnięty, Aśka jeszcze bardziej. Aneta nie zmieniła zdania i pojechała, a my film. No może grubo przesadziłem z tym 'my', bo od 10 minuty oglądałem sam, a Dżoana odpłynęła w krainę snów.
Aneta napisała, że będzie za 15 minut wysiadać z autobusu, zgodznie z naszą wcześniejszą umową. Ten sms mnie obudził ok. 1 w nocy. Czekałem na nią. Na szczęście człowiek z prętem spał i wróciła szczęśliwie do mieszkania. Wracam spać. Poranek był długi, ale przecież nigdzie nam się nie spieszyło. Później wycieczka na rynek, po drodze pyszne zapiekanki ze szczypiorkiem i cebulką prażoną. (Podobno) najlepsze lody w Krakowie były naprawdę dobre. Rynek jak zawsze - malowniczy. Gienek Loska dawał występ. Śpiewa on naprawdę mocno i dobrze. Przy tym jest bezczelny, ale to w nim lubię najbardziej. Daje to do myślenia nad tym co komercja robi z nami odbiorcami. Nagle wszystkie dziewczyny z dyskotek kochają się w facecie, którego pochwalił Wojewódzki. Pomimo tego, że wcześniej nigdy nie słuchały tego gatunku muzycznego, a 'zwykłego Led Zeppelin znają tylko Schody do nieba'. Sam nie słyszałem wcześniej piosenki wykonowanej przez Gienka, ale LZ nigdy mi nie przypadł do gustu, pomimo że siostra często słuchała. No cóż, może nie na taką skalę, ale mnie też dosięga siła komercji. Koniec wywodów.
Spacer był miły i to bardzo, pogoda piękna. W drodze powrotnej telefon od Jacka i Kingi czy robimy wspólnie obiado-kolację. W sumie to nie byłem głodny i żaden konkretny pomysł na danie nie padł, ale jak to mamy do siebie z Aśką (i ktoś to kiedyś ładnie określił) - dużą uwagę poświęcamy jedzeniu i przez to w przyszłości będziemy grubi (oczywiście to było z przymrużeniem oka). Mieliśmy myśleć nad daniem intensywnie, podobnie jak KiJ. Wpadłem na pomysł placków po węgiersku. Aśka się przekonała do pomysłu kiedy zadeklarowałem się trzeć ziemniaki. No cóż, trochę mi to zajęło i było mozolne i męczące, ale efekt - palce lizać! Nigdy mi takie placki nie wyszły, a Asiowy gulasz po prostu mega! Wszyscy się zajadaliśmy, warto było. Później 15 minut kosza, póki się nie ściemniło. Trochę ruchu zawsze dobre! Wieczór = szisza + śliwowica. Chata pełna, poznałem Dawida, napiłem się z Jackiem i Dawidem śliwowicy, dużo rozmów i śmiechów, ogólnie bardzo sympatycznie. Filmu tym razem ja nie byłem w stanie dooglądać, więc poszliśmy spać. Rano pobudka, bo musiałem wracać na mecz. Autobusy jechały dziwnie i wybrałem opcję 'na styk' niż 'czekaj se bobie ponad godzinę w cieszynie'. Zrobiłem dobrze. Aczkolwiek 3 godziny jechania, później 15 minut odpczynku i godzina jazdy do Istebnej dała mi się we znaki. Sznebo mi przyniósł rzeczy do grania, które spakowałem sobie już w środę. Warunki gospodarze stworzyli nam fatalne, ale nie będziemy narzekać przecież! Mecz. Gramy dobrze, lepiej niż gospodarze, ale podobnie jak w Goleszowie tracimy pierwsi bramkę. Później znowu atakujemy. Wrzucam z autu mocną piłkę, wszyscy przepuszczają i S. strzela na 1-1. Do przerwy bez zmian. Zmęczony jestem mega, ale walczę. Udaje mi się w końcu przełamać i strzelam na 2-1. Miała się gra uspokoić, ale daliśmy się zepchnąć na własną połowę. Dwie głupie bramki i przegrywamy już 3-2. Proszę o zmianę. Ostatnia akcja w której uczestniczę i...strzelam drugą bramkę! Skurcze już mnie łapią. Schodzę i do końca już wynik nie ulega zmianie. Pomimo według mnie najgorszego dotychczas w tej rundzie meczu w moim wykonaniu strzeliłem dwie bramki i miałem asystę. Jakoś nie cieszę się z tego do końca, wolałbym 3pkt. zamiast tego. W drodze powrotnej 3 piwa, czwarte w Hażlachu w WW i już Bobowi (który od pysznej jajecznicy na śniadanie w wykonaniu Aśki i mini hot-doga na stacji nic nie jadł i do tego był wykończony) szumiało w głowie. W domu pełna chata - mama obchodziła urodziny. Dziwnie się czułem, ale było mi w sumie wszystko jedno już. Szybko padłem spać, nie pouczyłem się już.
Rano w ruch poszła trójfazówka. Znowu myślałem, że umiem i znowu się okazało, że nie. No cóż - kampania wrześniowa!
Dzisiaj też już idę spać i też się nie uczę. W sumię to wytrzymałość materiałów umiem, tak myślę...
Zdjęcie - moje ulubione 'nasze'. W krk, co prawda nie z tego weekendu, ale z krk.
http://www.youtube.com/watch?v=-15IITrzQEQ&feature=fvst
wpadło w ucho (pewnie tylko i wyłącznie dzięki podkładowi mgmt).