Lazuryt mieszał się z bielą nad złotymi piaskami pustyni, która rozciągała się na całym horyzoncie. Zdawała się być nieskończona, jakby pochłonęła bez reszty planetę, nie pozostawiając choćby źdźbła trawy. Suchy, gorący wiatr niósł ze sobą drobiny piachu. Czuł jego smak w ustach, choć tak naprawdę, to nie przeszkadzało mu to. Pomyślał, że to musiało być miejsce, w którym na świat przychodzi każda dusza. Piękne, aczkolwiek surowe pustkowie. Tam właśnie chciał spędzić resztę swoich dni. Z dala od zgiełku przepełnionych metropolii, a co za tym idzie innych przedstawicieli własnego gatunku, których pomimo swych starań nie był w stanie pojąć. Ta kwestia była o tyle bolesna, iż każda próba zrozumienia ludzi zakończona fiaskiem spychała go coraz głębiej w odmęty rozpaczy. Był słaby na tyle, aby nie radzić sobie z porażkami. Poniekąd dążenie do kontaktu z inną jednostką pozostawiało w nim gorzki posmak. Nim się obejrzał, zamienił się w samotną wyspę na czarnym oceanie. Ową wyspę drążyła nienawiść i żal. Zepsuli go ludzie, więc narodził się w nim cień socjopaty. Gardził ludzkością i cicho pod nosem przysięgał zemstę. Natłok emocji sprawiał, iż nie był w stanie zdecydować się jakie były jego prawdziwe marzenia. Z jednej strony chciałby się odpłacić za wszystkie krzywdy z drugiej jednak chciał tylko, by go zostawić w spokoju. Ta wielka pustynia była idealnym miejscem. Stwierdził, że tu nikt by go nie szukał, a nawet jeśli, to i tak by go nie odnalazł. Nie obchodziło go, ile przetrwałby w tak spartańskich warunkach. Nie zawracał sobie głowy skąd miałby wodę do picia i czym by się żywił. Tak najzwyczajniej w świecie chciał tylko zostać na owym pustkowiu. Podziwiał przez moment złudzenie, jakie towarzyszyło żarowi lejącemu się z nieba. Miraż delikatnie go rozbawił, choć sam nie wiedział dlaczego. Ciszę mąciły jedynie odgłosy jego stóp tonących w piasku. Tak, to było miejsce dla niego.
Iskra w jego oczach zgasła wraz z chwilą, gdy kontroler w autobusie spytał go o bilet. Pochylił się nad nim i szturchnął go palcem kilkakrotnie w ramię. Ten zaś zdjął słuchawki z uszu i wlepił w intruza szare, zmęczone oczy.
- Bilet? - Spytał naburmuszony mężczyzna.
Wzruszył więc ramionami, po czym podał mu pogięty kawałek papieru. Po szybkim sprawdzeniu daty i godziny, świstek wrócił do właściciela. Nieświadomy tego, co uczynił, kontroler przeszedł na przód autobusu, po drodze sprawdzając bilety pozostałych pasażerów. Chłopak dobrze wiedział, iż już nie wróci na upragnioną pustynie. To było nie możliwe. Przeniósł wzrok z pustki na brudną szybę zdezelowanego pojazdu. Przyglądał się przechodniom szczelnie opatulonym w płaszcze i szaliki. W dłoniach trzymali mdłe parasole. Spieszyli się w różnych kierunkach, znikając za rogami szarych budynków. Chciał zapłakać, lecz nie musiał, ponieważ stalowy nieboskłon ronił łzy za niego. Autobus ruszył dalej, zamieniając przygnębiający widok w pasmo smug w różnych odcieniach szarości. Gdy znów się zatrzymał i drzwi się otworzyły chłopak podniósł się z miejsca, po czym niepewnie opuścił pojazd. Wolnym krokiem przeszedł obok kina, mimowolnie zerkając na kolorowe plakaty. Nie zatrzymywał się jednak, gdyż nie miał ani czasu ani pieniędzy na seans filmowy. Schody w dół, tunel, eskalator w górę, schody na powierzchnie, krótka prosta i znalazł się u celu. Stary budynek z czerwonej cegły, a obok drzwi tabliczka - powiatowy urząd pracy. Czekała na niego pośredniczka za swoim biurkiem w jednym ze szklanych boksów. Powitała go posępnym wzrokiem, wyciągając rękę po świstek. Oddał go bez słowa. Kwadrans obwiniania go za swoją sytuacje, wydrukowanie kolejnego papierka, dwie pieczątki, data, podpis i następny.
Udał się w drogę powrotną do domu. Jego telefon zawibrował w kieszeni beżowego trenczu. To jego siostra wysłała mu wiadomość " co tam?" Bez namysłu odpisał - Nic ciekawego, a u ciebie? Nie zdążył schować komórki, a już miał odpowiedź. "Mam depresje siostra." Zacisnął zęby ponieważ zakuło go to, lecz nie zwrócił jej uwagi. - Wracam z PUP i bez zmian, jak zresztą od trzech lat. Schował telefon do kieszeni i choć po chwili znów zawibrował, to nie odczytał wiadomości. Podgłośnił muzykę dudniącą w jego słuchawkach i jak automat, bezmyślnie wrócił do trzypokojowego mieszkania. Przy drzwiach czekał na niego wiecznie głodny kot. Nakarmił zwierzaka, następnie włączył komputer. Ten komputer, był wszystkim co miał. Właściwie wszystkim co mu pozostało. Lubił przy nim spędzać dnie, bo znakomicie kradł on czas. Sprawiał, iż nie myślał, a co za tym szło jego smutek nie był w stanie rujnować duszy. Nie wspominał, nie analizował i nie istniał. Tonął całkowicie w tępym poczuciu humoru milionów internautów, zagłuszał samotność głośną muzyką, która podtrzymywała go przy życiu. Dzięki jej dźwiękom był jeszcze w stanie cokolwiek czuć. Wieczorem wracała z pracy jego matka. Dobrze wiedział co go czeka, gdy słyszał jak klucz szczękał w drzwiach. Przyjmował jej frustracje na siebie, często bez słowa skargi. Czasem jednak, przynajmniej raz w tygodniu, jego histeria i strach, który trzymał w sobie brał górę. W efekcie krzykiem odpowiadał na krzyk. Nie chciał tego, ale to było silniejsze. Po takim wybuchu nienawidził siebie jeszcze bardziej. Mówiła do niego " kiedy znajdziesz pracę!? Wcale jej nie szukasz! Jutro masz roznieść CV! Słyszysz Alka!?" Tak wiele zdań nasuwało mu się na myśl, lecz nie wypowiadał ich na głos. Zamiast tego uciekał do swojego pokoju i tam zatracał się dalej w nicości, często do północy. Wyłączał komputer, następnie brał szybką kąpiel i kładł się do łóżka. W ciemności dobijał się swoją sytuacją, obwiniał się za wszystko. Za to, że nie miał pracy od przeszło dwóch lat, za to, iż nie potrafił powiedzieć tego co miał w głowie, za to, że nie potrafił nawiązać więzi, nie umiał zasymilować się ze społeczeństwem, za to, iż brzydził się swojego ciała, że był w nim uwięziony. Wytykał swoje błędy, karał się za niepowodzenia, aby tuż przed snem znów uciec na tył swej głowy. I nie było cudownej pustyni. Znalazł jednak ciemny, iglasty las. Był przez chwilę szczęśliwy, aczkolwiek zasypiał mając na ustach zdanie: Spotyka mnie to, bo jestem zły.