Zielony, zdredowany człowiek, kroczył przez wielką dolinę, mimo wszystkich drzew leżących na drodze, które zerwał wiatr poprzedniej nocy, on wciąż szedł. Skakał po kamieniach na rzece bo nie potrafił pływać. Kochał koty i psy też czasami przyszło mu głaskać. Uwielbiał latać, wzbijał się często w niebo żeby zobaczyć świat z góry, poczuć powietrze. Ktoś jednak chciał jego śmierci, chciał jego pustki. Strzelił w jego serce strzałą ostrą jak brzytwa, człowiek upadł i stracił skrzydła, wpadł do rzeki, nie potrafił pływać, leciał na samo dno i choć starał się wynurzyć, korzenie przewalonego drzewa zaplątały się w jego ubrania. Krew zabarwiła wodę, a ręka wołająca pomoc opadła w dół i przestała się ruszać. Tak zielony, zdredowany człowiek teraz lata w niebie, tylko że bez kamieni, rzeki i drzew.