Ostatnimi czasy dużo zmieniło się w moim życiu, tylko boli mnie ta świadomość, że
czasami, gdy dostaje to o co tak długo walczyłem to powoli przestaje mi tak bardzo
zależeć. Męczy mnie chwilami to wszystko. Wszyscy tylko wkoło powtarzają, że
będzie dobrze, że musi być źle, aby później docenić te chwile, które nas
uszczęśliwiają. Ale co gdy nie "czujemy obecności" kogoś, kto jest naszym niebem,
słońcem w dzień, kompasem na życie ? Co, gdy czujemy tylko, że z dnia na dzień ktoś
odchodzi? I chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że codziennie zastanawiam czy
nie jestem tylko błędem na tym świecie. Czy nie jestem próbą. Czy nie jestem pomyłką
w czyimś życiu. Bo w niektórych oczach widzę przyszłość, a te oczy widzą zakłamanie,
kogoś dla kogo nie powinno być miejsca na tym świecie.