Zdjęcie sprzed pół roku. Nie mogę uwierzyć, że tak szybko minął ten czas. Dopiero co myślałam o Nim, jako o jakimś nieosiągalnym rockmanie, który nawet nie spojrzy na taką szarą myszkę, jak ja. Czuję, że ostatnie sześć miesięcy były najlepszym czasem mojego życia.
Tęsknię za tańcem, za tą wolnością, za tym innym rodzajem spojrzeń, uśmiechów, innym biciem serca. Może nie powinnam była rezygnować tak szybko? Może wtedy bardziej bym się przydała w lutym, ogarnęła więcej. Trochę szkoda, ale przynajmniej, razem z Nim, zostaliśmy okrzyknięci najlepiej tańczącą parą i jedyną, pomiędzy którą była chemia.
Momenty po lekcjach są nudne - już nie ma tego dreszczyku emocji i gęsiej skórki przed próbą. Nie ma już nerwów na facebooku, bo ktoś nie może przyjść na próbę, a ktoś nie chce. Powoli z głowy znika melodia, tempo. I "raz, dwa, trzy.. raz, dwa, trzy" już nie tak wyraźne jak kiedyś. Chciałabym wpaść na coś wspaniałego, co mogłoby przywrócić taniec do mojego życia, ale chwilowo pustkę mam w głowie. Myślałam o wspinaczce jako o zamienniku, ale.. Obydwie te rzeczy kocham, jednak na swój sposób. Nigdy nie powspinam się dokładnie z tymi samymi ludźmi, z którymi tańczę.
Chyba aż pójdę szukać inspiracji.
Ale to po matematyce.