Zakończenie roku szkolnego 2006/2007. Pierwszy raz złamałam tradycję i kulturalnie poszłam z częścią klasy na... pizzę. A browar w saskim. Nietypowo - tylko połowa, reszta wylana w krzaki. Jebane psy.
Dzisiaj kolejny 23 dzień miesiąca. Póki co, nie wydarzyło się nic specjalnego. W jakiejś elo-młodzieżowej gazecie czytałam, że tego dnia będę boginią sexu i w ogóle. A jakoś propozycji na wieczór ani widu ani słychu. Przykre. Powinnam się pakować, więc niech ktoś łaskawie sprawi, żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce. Radawczyk working not, wieczór spędzę w domu? Znowu, kurwa.
A wczoraj miałam dobre intencje, na koncert chciałam zabrać. Ale nieee, zmęczony był, odpocząć chciał. I oświadczył, że nigdzie nie idzie. To kurwa nie. Więc poszłam sama. Na kłodeczkę, trochę poużalać się nad sobą i swoim beznadziejnym życiem. I z wkurwienia przeszłam w stan frustracji. Bo wakacje tylko z nim mi się kojarzą. A ja nie chcę wakacji bez niego... Więc mam świetny plan - praca, praca i tylko praca. Zająć czymś głowę, nie myśleć, nie marzyć. Dlatego zaczynam od poniedziałku, u Kudacha mojego ;) Razem z Justyśką, Emilą i Moniką. Tydzień wyjęty z życiorysu ;)
/więc żegnam na tydzień, może dłużej. I wrócę odmieniona, nastawiona anty-on! Hah, już to widzę... Pozdrawiam ekipę piątkową ;)