Ta wigilia była dziwna. Zaczęła się źle. Co będe ukrywać... Podczas ostatecznych przygotowań złapał mnie mały napadzik. Pochłonęłam trzy nieprzygotowane jeszcze w pełni krokiety, a właściwie to naleśniki z farszem grzybowym, bo nie miały jeszcze panierki i kilka ciastek, tych ze zdjęcia. Poszłam na "spacer z psem" i oczyściłam się. Myślałam, że to będą najgorsze święta w moim życiu. Ale potem było fajnie. Dosyć fajnie.
To takie... dziwne. Po prostu dziwne. Z jednej strony kolacja wigilijna była magiczna. Naprawdę. Najpierw byliśmy w piątkę (ja, rodzice, brat i pies). Bardzo ładnie jadłam. Wszystko, ale w minimalnych ilościach. Dokładnie 5 uszek, troszkę barszczu, jeden nieduży (już gotowy) krokiet. Później najmniejszy kawałek karpia z możliwych (miał około 10-15cm i był wąski), łyżka ziemniaków, łyżka kapusty z grochem. Następnie łyżka kuti i łyżka klusek z makiem. I w sumie tyle. Rozmawaliśmy, troszkę pośpiewaliśmy kolęd, wymieniliśmy się prezentami. Niestety znów mnie potem coś chwyciło i zaczełam wyjadać nieszczęsne kluski z makiem.
Poszliśmy na wspólny spacer. Nie miałam jak zwrócić. Zresztą nie chciałam. Uwierzcie, że naprawdę nie chciałam. Mimo poczucia ciężkości i wyrzutów sumienia, pragnęłam by było normalnie... Po spacerze odwiedziliśmy ciocię i dziadków. Tam to dopiero było magicznie! Dużo osób, głośne, wspólne śpiewanie kolęd, drinki (ja też piłam), dużo śmiechu i takiej prawdziwej radości, poczucia spokoju, magii... Jeszcze nie miałam tak cudownych świąt.
Jedyne, co mnie martwiło to ciągle głos cioci "może zjesz zupkę grzybową?", "co powiesz na karpia w galarcie?", "kto chce kluski z makiem?" itd. W końcu skusiłam się na dwa kawałki ciasta. Byłam już pijana, ale tak bezpiecznie. Nie spiliśmy się jak świnki, po prostu mieliśmy wszyscy dobry humor. I pewnie dalej bym ten humor taki miała, ale robili nam zdjęcia. Potem puścili je na telewizorze. Telewizor je... "pogrubił", a raczej rozciągnął. Jak zobaczyłam tam siebie, jeszcze większą, niż zazwyczaj, momentalnie straciłam humor. Nagle poczułam się strasznie samotna, odizolowana od reszty. Nie mogłam tego znieść i udałam się do łazienki. Zwymiotowałam tyle, ile dałam rady. Sporo zdążyło się już przetrawić, bo w domu jedliśmy około 19, a ja wymiotowałam po 23...
Dzisiaj nie czuję się zbyt dobrze. Jest mi przykro, że znów zepsułam sobie święta. Mogło być wyjątkowo. Ale ja ostatecznie wybrałam bulimię, zamiast tej atmosfery. Mimo tego, wiem, że mogło być gorzej.
Teraz dwa dni pokus przede mną. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle. (poranna waga mnie dobiła swoją drogą).
bilans:
wiejski
plasterek orzechowca
A Wy? Jak tam u Was? Dałyście radę?
serce mnie boli jak patrzę na Twój uśmiech, a wiem co się dzieje na codzień....