kolejny tragiczny bilans. wstyd się przyznać. tyję w oczach.
dwie kromki ciemnego z masłem, owsianka z jabłkiem, góralek...
dwa paski białej czekolady, czekolada z ekspresu, drożdżówka
sałatka z sosem czosnkowym, jeden pieczony ziemniak
kawa z bitą śmietaną
mrożony jogurt
całkowita porażka. beznadzieja. wyrzygałabym, ale już za późno. nie patrzę w lustro. nie chcę się widzieć. nie chcę się ważyć.
muszę się ogarnąć. obiecać sobie, że jutro już na pewno będzie lepiej.
kolejna awantura za drzwiami, nawet nie wiem o co. rodzinko, zamknijcie pyszczki, bo to mi nie pomaga. pochorowałam się. mam gorączkę. a jutro znów ta jebana praca. mam dość wszystkiego i wszystkich. chcę po prostu umrzeć.
znów płaczę. nie wiem o co. jest mi tak okropnie źle. przeraża mnie bilans. jest taki... zły... taki nieczysty... obrzydliwy. same prawie słodycze. ja pierdzielę. co się ze mną dzieje? gdzie te czasy kiedy potrafiłam powiedzieć sobie stop?
jutro nie biorę kasy do galerii. jak nie będę miała pieniędzy, nie będę żreć. i będę unikać ekspresu z darmową kawą. już wiem. zrobię sobie jutro oczyszczającą pół-głodówkę. muszę poczuć głód i przypomnieć sobie, jakie to cudowne uczucie.
rano zjem jogurt 0% (chyba mam w lodówce)
potem w pracy wiejski lekki (bueeeeh)
a na kolację, ok 18 jogurt pitny, albo coś takiego.
i wychleję 2l wody mineralnej. przynajmniej wciąż nie mogę patrzęć na mięso. rano wzięłam plasterek szynki drobiowej, wzięłam do buzi i momentalnie wyplułam. mimo, że byłam w fazie "mam kiepski humor, więc żrę co nawinie się pod rękę". kurczak smakował jak zwłoki. dosłownie. ten odór... smak trupa owładnął całym gardłem i przełykiem. aż mi oczy naszły łzami. a teraz jak wróciłam wzięłam na palec trochę pasztetu z królika i poczułam dokładnie to samo. wyplułam.
może... może udałoby mi się obrzydzić resztę jedzenia? z tego co pamiętam, kiedyś tak właśnie robiłam. cokolwiek jadłam powtarzałam sobie "ble, to smakuje jak sam cukier" itd. i w końcu rzeczywiście przestałam odczuwać smaki.
dobra, więc jutro mini gło, i stare już motto "eating is pathetic". wracam do Was Kochane. i nie obchodzi mnie, że w poniedziałek jest wigilia. nie będę żreć. nie będę. bo to się źle skończy. przytyję do 73kg i moje życie straci resztki sensu. bo po co mam żyć, jak nie dla diety? to jedyne, co mi zostało. nie mogę przemienić się w grubego potwora topiącego smutki w czekoladzie. nie, nie, nie. co to to nie.
koniec tego dobrego.
nigdy się nie poddam.
never stop.
nerver.
never.
never.
mama płacze. ciekawe o co... eh.