Przepraszam, że się nie odzywałam przez te kilka dni. Zresztą, jakby to wgl kogokolwiek obchodziło, ale mniejsza...
Nie jest u mnie dobrze. Przez ostatnie zdarzenie z szynką "cielęcą" dostałam totalnego mięso-wstrętu. Po prostu nie potrafię przełknąć nawet kurczaka. Pf! Nawet chude twarożki, serki wiejskie, jaja, mleko... cóż, patrzę na to z pogardą. Aż mnie wzdryga. Za dużo białka ostatnimi czasy? Nie wiem. Ale obecnie jem prawie same warzywa. I słodycze. Niestety. Choć dziś udało mi się wreszcie nie zjeść nic słodkiego oprócz jednej kawy z ekspresu o smaku karmelowym i łyżeczką cukru.
Źle ze mną. Coraz gorzej. Zbyt mało czasu. Zbyt dużo myśli. Każdy dzień jest tak samo beznadziejny.
Wstaję. Śniadanie. Momentalnie zaczynam coś podjadać. Uczę się. Wychodzę do pracy. W autobusie uczę się. W pracy zakładam słuchawki na uszy i rozdając ulotki słuchając audiobooków i dialogów po chińsku - uczę się. Cały czas kuszą mnie słodycze. Są wszędzie. Czasami jadam loda, innym razem kupuję coś tam w Almie. Albo piję tę cholerną darmową kawę z pracy (robią nam za darmo dowolne smaki :< ). Wracając do domu w autobusie uczę się. W domu... często jem... a potem uczę się.
To źle wpływa na moją psychikę. Czuję się zagubiona. Zbliżają się święta. Wciąż się ich boję. Atmosfera w domu - nie wiem, nie ma mnie cały dzień. Ale z tego co zauważam, wciąż awantury. Co więcej, kierując się nie wiem (kurwa) czym, chyba litością (?) wróciłam do mojej byłej dziewczyny. Nadal spotykam się z seks-kolegą, a co więcej zaczyna do mnie zarywać współpracownik i raz po pracy poszłam z nim na kawę i teraz on cały czas mi się przymila. Oprócz tego wymieniłam się numerami z jakimś kolesiem, co mnie zaczepił przy ulotkach i teraz namawia mnie na piwo. To jakiś idiotyzm. Nie mam pojęcia dlaczego zaczynam tego typu kontakty. I to wszystkie na raz. I tak wszelakie znajomości są beznadziejne. Nie znajdę miłości.
Coś jeszcze? no tak. Poryczałam się dziś w Almie. Zrobiłam sobie krótką przerwę i poszłam do marketu kupić coś do żarcia. Łaziłam między półkami, przegladałam produkty, ich kaloryczność i nagle dopadła mnie jakaś panika. Załamałam ręce i po prostu zaczęłam płakać. Nie miałam już pojęcia, co mogę jeść, czego nie, na co mam ochotę, czy jestem głodna... Nic nie wiedziałam. Ludzie gapili się, a łzy ciekły mi po policzkach. Nawet nie chciało mi się ich wycierać.
Ja nic już nie wiem. Całe to życie jest jedną wielką porażką, idiotyzmem.
Aż żyć się odechciewa.
Tak żeby nie było, napiszę bilans z którego jestem W MIARĘ zadowolona. W porównaniu z ostatnimi jest wręcz genialny. Uwierzcie na słowo.
3 jabłka
5 marchewek
opakowanie wafli ryżowych
warzywa z patelni
garść suszonych śliwek
kawa karmelowa z łyżeczką cukru
łyk sprite (rano, w ramach podjadania)
Idę robić nie wiem co. Chyba się dołować.
Wciąż czuję się spanikowana. Chce mi się płakać.
No, a to przeciętny bilans z ostatniego tygodnia
ś: 4, 5 kromek ciemnego chleba z miodem, margaryną, kostka czekolady, kubek mleka z sokiem malionowym...
II ś: kawa z mlekiem i cukrem, orzechy blablalba
o: przygotowana wcześniej papka owsiankowa na wodzie z jabłkiem, makiem, miodem, rodzynkami blablabla
k: gałka lodów z sosem karmelowym / ewentualnie mrożony jogurt/ bułka/ drożdżówka
+ podjadanie w postaci cukierków, rodzynek, sproszkowanego mleka blablablalba
+ po powrocie do domu jakiś chleb, resztki z obiadu
wstyd mi. co gorsza, rzadko wymiotowałam. żarłam to. przez parę dni z rzędu.
i w ten oto sposób moja waga wróciła do 63-64 ^o^ !!! brawo brawo brawo!!! moja piękna świnko :*:*:*:*:*:*:*:*:**:*::*:*: żyj i tyj, poczekaj szybko wrócisz do swoich 73kg króweczko, serdeleczku, baleroniku ::**::*:*:*:*8 muaaaaah muaaahm muaaaaaaaah :*:*:*: