Wcięło mi jedną notkę! Pisałam ją wczoraj cała podekscytowana po oglądnięciu Fight Club (po raz kolejny, tyle, że tym razem po angielsku), także wielka to strata dla nas wszystkich. Ale nie pogrążajcie się w żalu, gdyż oto przygotowałam krótki skrót z i tak krótkiej wczorajszej notki:
1) Gdyby Brad Pitt był brunetem, prawdopodobnie byłby najprzystojniejszym facetem w przemyśle filmowym.
2) Gdybym nie miała włączonych napisów, zrozumiałabym może jedną czwartą (jakbym się skupiła) :P
A teraz przejdźmy do teraźniejszości. Przede wszystkim chciałam podziękować licznym (a jakże!) fanom za wyrazy uznania dla niniejszego fotobloga. Ach, ach! (nigdy nie pamiętam, czy pisze się ah czy ach, może mnie ktoś oświeci?)
Po drugie, w weekend 6/8 z flatmates wybyło razem do Londynu (świnie), dzięki czemu miałam okazję poobcować trochę sam na sam z Kenijską Hinduską z Londynu. Oprócz tego, co wiedziałam, dowiedziałam się jeszcze, że mieszkam w jednym mieszkaniu z kenijską magnatką (ma tam dom z 33 sypialniami i 3 służącymi albo ściemnia tak że nie mogę, ale w to ostatnie wątpię) i że w Kenii jest śmiesznie. Ogólnie rzecz biorąc można się poruszać tylko samochodem (jak się zapuścisz gdzieś pieszo to najprawdopodobniej ktoś na ulicy wyciągnie pistolet i może cię zahaczyć) a drogi blokują czasem słonie i trzeba na nie trąbić i czekać, aż zejdą.
Zapomniałam zapytać, czy kotlet, którym poczęstowałam ją na śniadanie, smakował ;)
Dzisiaj wróciłam do domu po hiszpańskim, znaczy się o 12, chociaż teoretycznie miałam wykłądy do 17. Mam katarek i się przemęczyłam :P Po obiadku (ziemniaki, brokuły+fasolka+bułka tarta z maślanką z polskiego sklepu - myślałam, że oszaleję z radości) walnęłam się na łóżko po ra zkolejny ignorując piętrzące się zaległości. Wstałam potem, pouczyłam się z godzinkę ale samych łątwych rzeczy, więc się średnio liczy, no i teraz gadałam na Skypie i piszę notkę. Za 29 minut mam autobus, którym podążam do centrum by tam spotkać się z Olą i razem iść do kina Chapter na "Volver". Cieszę się.
Z niedzielę byłam znowu na siatce, spóźniłam się jedyne 40 minut... ;)
Zapomniałam dzisiaj wziąć portfela i myślałam, że oszaleję, bo nie mogłam sobie kupić wody mineralnej >:(
Eeee, 7 dni temu miałam deadline zapłaty za prenumeratę The Economist, zdaje się :/
Cyz mi się zdaje, czy jutro jest Halloween? Tu jest wielka impreza w związku z tym. Wiecie, że oni wszyscy naprawdę się mają zamiar przebierać na tą okazję? Albo tak mnie podpuszczają :P
No, czyli jak zwykle: czasem słońce, czasem deszcz. Tyle, że mi trochę samotno. No, lecę.
P.S.: 4-8.11, pamiętacie? :>