Z każdym dniem ludzie przekonują mnie, że nie mam żadnych powodów, by ich polubić.
Okay, 90% populacji. Bo nie tracę nadzieji, że zostały gdzieś jeszcze wybitne jednostki, które swoim zachowaniem nie wywołują poirytowania u innych.
Z każdym dniem zaczynam bać się coraz bardziej i mieć wątpliwości. Czy aby na pewno starczy mi czasu, by solidnie przygotować się do matury i w dniu egzaminu usiąść przed arkuszem z obowiązkowym czarnym długopisem i świadomością "tak, Aniu - zdasz to na imponującą ilość punktów" ?
EDIT :
Czasem brakuje mi już sił.
Czasem budzę się rano i cieszę się, że to był tylko sen.
Czasem budzę się rano i boję się, że to nie był tylko sen. To strach, który ogranicza każdy mój ruch i namawia do pozostania w łóżku i nic-nie-robienia. Strach, który niszczy wszelkie nadzieje i szczęścia...
Nie. Nie w tym wypadku. Bo zamierzam walczyć. Zamierzam zrobić wszystko...
Just believe me.
Trust me.
...