Nie wiem dlaczego, ale wzruszenie ogarnia mnie jak patrzę na te zdjęcie.
Siemson wszystkim. Humor nieznacznie lepszy. Siostra mnie tu rozbraja swoją 'mądrością'życiową. Podsłuchałam dziś rozmowę mamy z moją ciotką. Wiecie,że moja ciotka,która nie widziała mnie od lat powiedziała, cytuję : Wiesia, Twoja córka jest piękna.Ale dlaczego do cholery taki smutek od niej zionie?" nie zgadzam się z tym"piękna", nie zgadzam się z tym smutkiem. Ale dalo mi to do myślenia. Dziś rozmawiałam z Mistrzem. Dość długo. W sumie to prowadzilam monolog, a on tylko słuchał.Wkoncu rolę się odwróciły. Byłam w szoku.Okazał się taki..ludzki.Taki przyjacielski i ciepły.. Popłakiwałam sobie na skype, a on po prostu słuchał. Nie pocieszał, nie doradzał, nie pytał. Ale był. Przeczytałam mu list. Po raz pierwszy odkąd go znam udało mi się go wyprowadzić z równowagi."Bhadri.Jeszcze nigdy nie słyszałem tyle jadu,tyle wrednych słów jak zawarte te w tym liście"-i był to jedyny jego komentarz.Wylałam na niego cały ciężar wszelkiego cierpienia.Nie dlatego,że jest daleko i nie muszę sie bać, nie dlatego,że mu ufam czy coś.. tylko dlatego,że On, jako jeden z nielicznych znanych mi Buddystów, wie jak pokonywać wszystkie problemy. Mój Mistrz, jest osobą Przebudzoną.Na sam koniec,powiedział coś, co odebrało mi na chwilkę mowę : " Pamiętaj.Dla mnie nie jest problemem przylecieć.Pokonałem już długa drogę dla Ciebie. Jakieś dwa tysiące kilometrów tego nie zmienią". Nie powiem, zrobiło mi się miło. ooo. Właśnie Jess dobija się do mnie na fona. Chyba pójdę odebrać. Już wystarczająco ją martwię..
Dzień 32.
Wziełam koc,który uformulowałam w wygodną poduszkę i usiadłam na niej. Patrzałam sobie w jego okno,wiedząc,że prędzej czy później zobaczy,że tam siedze. Zaczeło padać,co w sumie mnie nie zdziwiło. Wyciągnełam koc spod tyłka, i okryłam sie nim. Zimno. Na bank będe chora.Siedziałam może z pół godziny,gdy w jego pokoju zgasło światło.Po chwili otworzyły się drzwi,z których wypadła ujadająca Dejzi,a dopiero później wyłonił się on.Stanął wryty,gdy mnie zobaczył. Bez słowa wrócił do domu. A mnie zatkało z wrażenia. "cham!Świnia!"-krzyczała na mnie ponownie duma."jestem pewna, że wróci. Na pewno wróci"-podniosła mnie na duchu nadzieja.Serce milczało pęknięte."czas na nas."-dodały nogi,podnosząc moje ciało.Racja. Pewnie nie miałam już na co liczyć.Podnosiłam koc,gdy ponownie otworzyły się drzwi.Obserwowałam, jak kładzie swój koc na ziemi, siada na nim,i podaje mi jeden z dwóch parasolów.Siadam obok niego,i na przemian otwieram i zamykam usta.Moja prędzej przygotowana, i opracowana tysiące razy mowa- nagle wyparowała.
-Jak myślisz, kiedy wróci słońce?- przerywa ciszę,i zarówno moje żałosne próby przeproszenia.
-Ee..-odchrząkuje.Głos jak zawsze w takich sytuacjach odmawia mi posłuszeństwa.-Moja siostra stwierdziła, że ilość mgieł w górach wskazuje,że jutro będzie ładnie.
-Na podstawie mgieł?-pyta,udając zdziwionego, a ja zastanawiam się do czego prowadzi ten teatr. Nie odpowiadam na jego pytanie.Znów milczymy.- Może wejdziemy do środka?- kiwam przecząco głową. Tak było by łatwiej, ale nie lepiej. -Dobra, ja też lubie moknąć.-milczę. Nawet nie wiem dlaczego, ale nagle nie mam mu nic do powiedzenia. Boli mnie mój złamany honor, wkurza słabość,że dla chłopaka tak sie poniżyłam.Przecież mam swoje zasady! Co sie ze mną dzieje?-Posłuchaj.. Przepraszam,okej?Wiem,że przegiełem i że stracilismy przeze mnie jeden dzień. To nie na ciebie byłem wściekły.
-Jak to?
-Normalnie. Bo wiem dlaczego zniknełaś. Zobaczyłaś mnie z Bianką,prawda?- jestem pewna , że kiedy to wypowiedział, zaczerwieniłam się. - Powinnienem Ci prędzej powiedzieć,że Bianka to moja siostra.Ma 25lat, w wieku 16 wyjechała na swoim motorze w świat..Wiem,że nie zachowujemy się jak typowe rodzeństwo,ale widujemy się tak rzadko..-mam ochotę walić czołem o krawężnik.Na serio.- A kiedy zniknełaś..Pomyślałem,że poszłaś z Marcelem.Moja wyobrażnia podsuwała mi..Wika, jak jest pictures po polsku?
-Obrazy.
-Podsuwała mi obrazy jak..no wiesz.A potem zdałem sobie sprawę,że to była by najlepsza z opcji.-urywa.dopiero po jakimś czasie odzywa się ponownie.- Ty nie wiesz jak to jest tracić Cię za każdym razem.Znikasz naprzykład tylko po to, by się wyspać, a ja boję się,że nie wrócisz.Chore nie? I nagle zdałem sobie sprawę,że mógłbym utracić Cie na zawsze.Że mogłoby Ci się coś stać..Ja..ja nie umiałbym już żyć bez świadomości,że jesteś.-chwyta moją brodę,zmuszając mnie tym samym bym spojrzała mu w oczy.-Jak teraz będzie wyglądało moje życie bez Ciebie?-walcze ze łzami.Zostało nam tak nie wiele czasu..-Wika?-pyta,kiedy nadal milczę.
-Noo?
-Obiecaj mi,że tym razem będziemy utrzymywali ze sobą kontakt.
-Nie.-odpowiadam od razu,bez chwili wachania.
-Dlaczego?
-Bo zakazany owoc smakuje najlepiej.-widzę,że nie rozumie,więc mówie dalej.-Alan, w naszym związku najlepsze jest to,że jest niemożliwy.Nierealny, i nie ma racji bytu.Gdyby było inaczej, wkradłaby sie między nas rutyna,stało by sie nudno, a pod koniec żaden z nas nie mógłby patrzeć na drugiego.Chce byś mnie zapamietał taką,pomysłową,z którą przeżywałeś super przygody,a nie jako dziewczynę,z którą pisałbyś co wieczór na gg,krótkie "co tam?".Coelho fajnie to ują.A właśnie wiesz,że przeczytałam kolejną jego książkę?-ponieważ nie odpowiada, wracam do tematu.-"nigdy nie będziesz moj i dlatego zachowam cię na zawsze"-cytuje,ukochany moment.- Po za tym, jak mnie przecież znasz, ja przedewszytkim pragnę zachować wolność.-kiwa tylko głową,a ja nie wiem jak to odczytać. Rozumie?Zgadza się? Czy uważa mnie za kretynkę?
-Tak pewnie będzie lepiej..
-Łatwiej, Alan. Przedewszystkim łatwiej.Chiałabym cie przeprosić-wypowiadam całą moją mowę, którą przygotowałam,a gdy milknę Alan ponownie chwyta moją brodę, i tym razem mnie całuje.
-Zapomnijmy o tym.Wejdziemy do środka?-wchodzimy.Robimy sobie ciepłą herbatę,potem przebieram sie w jego ciuchy,bo moje mimo parasola-całkowicie przemokły.Siadamy sobie w salonie, gdzie wesoło igrają plomienie w ognisku i rozmawiamy. Potem,gdzieś koło 2 przenosimy się do niego.Wspominamy jak się poznaliśmy<aa!musze to kiedys opisać!>,gadamy o naszych wyprawach do Luxemburga,i o bitwie na karuzelach.Co dzieje się potem zostawie dla siebie. chyba to zbyt prywatne. Rano wstajemy, złazimy na śniadanie,a jego mama stara się nie dziwić co robię tu o tej porze w jego ciuchach. Jemy,przebieram się w własne, i wychodzimy na spacer z Dejzi.
-Nie sądzisz,że to perfidny zart,że mama akurat kocha Yorki?
-Nie.Dlaczego?-odpowiadam.
-bo one nie lubią jej. A co za tym idzie, ja jak jakiś pedałek chodze na spacer z pieskiem dla bab.
-Ejjj! ja kocham Yorki! - odpowiadam niby oburzona.
-Przecież jesteś babą. -uśmiecha się.
-nie no, dzięki. -udaje jeszcze bardziej oburzoną
-no dobra, chłopku.Co dziś robimy? -ponieważ nie wiem,sam rzuca propozyjce byśmy pojechali do Wildparku. Jedziemy,spacerujemy wśród kóz,bizona ,który jest postacią wg mnie legendalną, bo nigdy się nie pokazuje,koni i moich ukochanych mrówkolewów,z pięknymi długimi noskami.Wracamy do domu, ja wracam niby od jessici,przebieram się, biorę szybki prysznic i wychodze na ognisko, które zorganizowała Jessi dla wszystkich moich przyjaciół. Podchodzi do mnie Marcel,ściska mnie, na co Alan reaguje poprzez wyprostowanie się jak struna.Ściskam mu mocniej rekę, i staje na palcach,żeby cmoknąć go w policzek. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić że jest taki wysoki.Siadamy. Zajadamy kiełbaski, a Alan wypala:
-wika! Czy ja Ci mówiłem,że jutro idziemy na ślub?
-Szybko sie obudziłeś. -mówie i rzucam w niego kawałkiem kiełbachy. Jak zwykle zdoał się w porę odsunąć.-nie mam sukienki, nie mam butów...
-Ale mi tam problem. Tu mało jest sklepów? -wtraca Jess. no to ustalamy, że jutro rano pojadę z Jess po sukienkę a potem z alanem na ślub. Nie ogarniam xD Później były tańce wokół ogniska. Jejuuu...rozmarzyłam się wtedy okropnie. I znów obiecałam sobie,że musze się nauczyć tanczyć xDD
Nie czuję już bólu. Stałam sie na wszystko otępiała, obojętna. To stan, w którym najłatwiej będzie mnie zranić, wiecie?
' W życiu nie chodzi o to jak mocno możesz uderzyć,
ale o to, jak mocno możesz dostać i dalej iść do przodu.'