Mam ochotę wyjść z siebie, stanąć obok i strzelić sobie siarczystego liścia, po czym patrząc we własne zaskoczone oczy wytłumaczyć " Ty naprawdę myślałaś, że cokolwiek się zmieni? Naprawde miałaś nadzieję? Naiwna idiotka!" Może to w jakiś sposób by mnie obudziło? Teraz, gdzieś pomiędzy milion pięćsetnym oddechem a siedemset czterdziesiątą łzą zrozumiałam, że chodzi o ten kawałek dobra, który mi podarowano. O tych kilka uśmiechów do telefonu, palpitylacji serca na sam widok nadawcy smsa.. Chodzi o ciepło, które dane mi było poczuć. To za nim tak tęsknię. I właśnie zdałam sobie sprawę, że za szczyptę tamtejszego żaru oddałabym całą siebie. Mogę próbować najmocniej jak potrafię, mogę zrobić co się da i powiedzieć co się da - ale czasem ludzie po prostu nie wracają. Nie znajduje nawet odpowiednich słów by to opisać - bo tych co szukam zwyczajnie nie ma.
Tak wiem, że to jest kara. Kara za przekroczenie granicy radości..
zabrakło tylu gestów, zostało kilka rzeczy, parę zdjęć i pustka