Dzień zaczął się jak zwykle od pysznego śniadanka-Paula próbuje sie dobrac do owoców za pomocą noża i widelca....polska kulturka musi być.....Poten rejs po dzielnicy Providencia w gondoli....czyli double-decker bus(hahaha-już myślalyśmy że będzie jak w Wenecji....!)
Gondola zawioała nas do miejskiego zoo na wzgórzu San Cristobal...widok dosyć smutny bo zwierzaczki miały BARDZO małe klatki...więc zamiast zwiedzać zoo usiadłyśmy i pisałyśmy pocztówki....no tak....tylko kto pamięta adresy....no i co tu napisać gdy nie wiesz jak opisać raj???
Wieczorem wybrałyśmy sie na koncert Orlanda(kolega z Peru) do Teatro Universidad de Chile na którym Paula zasnęła 6 razy

A po koncercie...pierwsza prawdziwa impreza-Orlando zabrał nas do domu swojego kolegi portugalczyka na Barrio Bellavista(muy peligroso dzielnica)....było wszystko-i rum z colą i różne inne abstrakcyjne rzeczy....ale to troche tajemnica....no wiecie....
No i oczywiście wiele ludzi w jednym łóżku...a jak robiło sie gorąco to pani Ania robiła


EARTHQUAKE


ohh...ale było fajnie....