Dia 5
Dzien zaczal sie swietnie-z nudziej wizyty w ambasadzie powstal teksy dnia-byl z nami alfonso i pilar wiec zastepca ambasadora mowil po ang i hiszp,ale wyglądał jak polak(sztyn z niebieskimi oczami)i powiedzial ze jest from Kielce...a wtedy...paulina zapytala po hiszpansku czemu nie mowi po polsku (!!!)...a my w smiech ...taki wstyd...a on zaczyna do nas mowic po polsku...!!!to bylo takie komiczne!
Dzis poznalysmy tych 2 chilijczykow ktorzy przyjada do polski(don juan ktory nie mowi po ang. i kujon)[ale pocisk...!]a reszta chicos(ok 10) z ich szkoly(3000samych facetow!!!)...no po prostu super!sa przecudowni ...i tacy smieszni!!!
Pogoda jest super-jutro znow idziemy nad morze,a jedzenie jest awfull(przez caly dzien sie modlilismy (bez skutku)zeby nie isc do Clubu Providencia na odiad-bo oprowadzala nas Pilar a ona tam jada i pieprzy cos o wyzszych klasach-dramat-w ogole zauwazalny jest podzial na klasy nizsze i wyzsze! i o tym ze Pinochet zabil tyklo 120 osob(!...tylko) a nie 4000 i w ogole nie byl tyranem tylko zlotym czlowiekiem-bo kiedys byl na niego zamach i zadna kula go nie trafila wiec matka boska nad nim czuwa(esta loco mujer!)...
A i dzis poznalysmy peruwianczyka ktory nas dzis oprowadzal po Santa Lucia (takie wzgorze z pieknym widokiem)i jezdzilismy jego garbusem!!!
Jest nauczycielem gry na skrzypcach i mieszkal 5 lat we francji-kompletny (pozytywny)wariat(pani ania nazwala go krejzol)!!!a zaraz idziemy na dol pogadac z Davidem bo konczy prace i jutro idziemy na chilijski bans!!!(oczywiscie sie wymykamy z hotelu bo jakby sie ktos dowiedzial to...ameno pani ania...)
Ach to chile....
...Nie wracamy!!!
Ciao!
elena