Wszystko jest tak dobrze...
Nie muszę studiować czegoś, czego studiować nie chcę, zamieszkam w pięknym mieście, jak zacisnę pasa to do końca roku nie muszę pracować, mam wspaniałego faceta, z którym zamieszkam, wreszcie mam przyjaciół, których jestem pewna, wszystko jest ogarnięte, w miarę zorganizowane, klucze leżą na biurku, fajki też <dobrobyt>, czuję się dobrze z samą sobą, jak nigdy, rodzina mnie wspiera, ...no kurwa bajka. A jednak...strach mnie pożera obsolutnie. Jestem dokumentnie przerażona tym, co będzie...jakbym wchodziła na tratwę,którą sama zbudowałam i teraz ona się sprawdzi...albo nie...i jeszcze mam sobie za złe ten brak książek i tego wszytskiego...brakuje mi tego tak strasznie. Nie umiem być szczęśliwa, a jestem... i o- brak samorealizacjiwrealizacjiwokółsiebie. Szarpie mi to nerwy..jak takie szmaty, które perfidnie wykorzystują zakochanych w nich facetów i ich przyjaciółeczki, które kurwią się na prawo i lewo zgrywając wyniosłe damy, które nie potrafią się nawet przywitać na ulicy po 2 latach bliskiej znajomości. Żałosne zasadniczo.