Sen przychodzi późno, a kiedy już nadejdzie, jest niespokojny i nietrwały. Budzę się wielokrotnie w środku nocy, nagle, otwieram oczy jakby dotychczasowy sen był tylko mrugnięciem.
Nie jestem już zmęczona, ale jest środek nocy i instynkt - a może przyzwyczajenie hodowane od zawsze - każe mi przewracać się z boku na bok, zmieniać ustawienie nóg, rąk, wkładac dłonie pod głowę, wyjmowac, prostować plecy, to znów zginać się, kulić do pozycji embrionalnej,ponoć najwygodniejszej - a jednak ciągle nie mogę zasnąć.
Poduszki są twarde, kołdra jest za gorąca, ale przez otwarte okno wpływa zimny wiatr, zdecydowanie zbyt zimny. Odwracam się twarzą do ściany, jest chłodna, ale nie tak jak powiewy idące od okna, i tak przyjemnie kontrastuje z rozgrzaną moim ciałem, również rozgrzanym jak w jakiejś gorączce, pościelą. Jest wygodnie. Zamykam oczy, może zasnę. W ciemności, nie tej pokoju, do której się już przyzwyczaiłam, ale ciemności zasłoniętych powiek, wszechogarniającej, w ktorej nic nie da się wypatrzeć, i w bezruchu oczekuję na spoczynek. Na dworze cicho poszczekuje pies, lecz niedługo milknie. Trwa taka cisza, że aż ucho, nieprzyzwyczajone do niej, zaczyna wyłapywac odgłosy. Gdzieś nad głową bzyczy komar, nienawidzę komarów, myślę, irytują mnie komary, ich natrętne bzyczenie rozpraszające bardziej niż woda kapiąca z kranu czy cokolwiek innego. W koszyku pod oknem porusza się kot, trapiony niespokojnym snem - szczęsciarz, sny niespokojne to sny najintensywniejsze, jakich mi brakuje. Samochody przejezdzają w odległych Komornikach, a jednak hałas dochodzi aż tutaj. Lubię ten odgłos, tak jak lubię miasto nocą, to mi się nieodłącznie ze sobą kojarzy. Pomarańczowe latarnie i ich podłużne pomarańczowe odbicia na kablach, i szum samochodów, i nocni przechodnie, noc nie jest straszna jeśli ma się świadomość innych ludzi, ale trudno jest ją mieć gdy się ich nie widzi. Słyszę samochody, ale tylko urzeczywistniaja mi jak bardzo jestem sama, tu, w swoim pokoju. Trochę się boję, widziałam tyle strasznych filmów i słyszalam tyle strasznych historii, ale natychmiast się uspokajam. Przewaracam się na plecy, cóż, raczej już nie zasnę. Znów zamykam oczy, naiwna nadzieja, że jak się je zamknie to bezwarunkowo odpłynie się w słodką nieświadomość spoczynku. Mijają godziny - minuty. Twarz mam spokojną, myśli też - aż nazbyt. Przywołuję myśli o czymś co usypia, barany nie działają więc wyobrażam sobie, że muszę spać gdzie indziej i jak bardzo tęsknię za swoim łóżkiem, znaną miekkością i znanymi poduszkami, przewracam sie na bok.
Nie wiem jak to się kończy.