Dawno nie pisałam tutaj czegoś więcej, więc teraz to nadrobię, bo ostatnio często przechodzi przeze mnie dzika fala złości i irytacji, gdy patrzę się na ludzi. Nie wiem, czy to kwestia tego, że się zmieniłam, czy może po prostu fakt przebywania w towarzystwie, które mówi: "Łatwe masz życie i Ci zazdroszczę". Ostatnio brakuje mi trochę czasu, bo pracuję, dużo pracuję, cały czas przebywam z nowymi ludźmi, więc uczę się nowych rzeczy. Jest takie powiedzenie, ze z kim przystajesz, takim się stajesz. Pewnie nowe otoczenie ma na mnie wpływ, ale nie sądzę, ze zły, pomijając to, że nauczyłam się przeklinać, ale panuję nad tym, hahha. Prawda jest taka, że z moim życiem bywa tak, że jeśli sama na coś zapracuję, to dostaję, czego chcę, a jeśli nie, to robię to za jakiś czas, bo jestem uparta. Był taki okres, w którym pracowałam i uczyłam się na sesję. Uczyłam, a nie pisałam ściągi! Wiem, ze nikt nie nauczy się za mnie, więc jeśli miałam na 13 do pracy, to wstawałam o 6 albo 7 i się uczyłam, bo innej opcji przecież nie miałam. Nie będę marudziła codziennie jak bardzo mi źle, bo nawet nie mam na to czasu. Spięłam się i zaliczyłam wszystko ładnie, pięknie i jestem z siebie cholernie dumna. Nauczyłam się organizacji i jestem w chwili obecnej na takim etapie, na który sobie sama zapracowałam determinacją, poświęceniem. Nie było mi łatwo, bo gdy wstawałam tak wcześnie to gdzieś w głowie krążyła mi myśl, że inni sobie śpią, a ja z ledwo przytomnym umysłem wkuwałam, ile tylko dałam rady. Takie gadanie, ze zazdroszczę Ci tego, tamtego, strasznie mnie denerwuje. Tak samo irytuje mnie przybranie przez kogoś takiej postaci "sierotki życiowej", bo przecież co ja mogę? Prawda jest taka, ze każdy z nas może wszystko, a wystarczy tylko chcieć i trochę się poświęcić, więc zamiast marudzić, warto wziąć swoje życie w łapki i pracować na przyszłość, bo nic nie przyjdzie samo. Nie zawsze będzie pięknie, ale warto, mimo tego, że chwilami jest naprawdę trudno. I najlepiej jest, gdy patrzymy na swoje życie i żyjemy nim, a nie ciągle doszukujemy się idealnego życia w drugiej osobie. Szkoda, ze czasami nie potrafimy spojrzeć na kogoś inaczej i zamiast zobaczyć te cudowne rzeczy, dostrzec to, co spotkało drugiego człowieka, spojrzeć na jej złe chwilę i widzieć, ile to właśnie Ty masz w życiu szczęścia. Chociaż prawda jest tak taka, że jeśli ktoś nie doznał czegoś, co nim wstrząsnęło, to nie zawsze potrafi docenić dobro. Drugą kwestią jest towarzystwo, w którym się obracamy. Wydaje mi się, że ma to ogromny wpływ na to jak w danej chwili postrzegamy świat. Wiecie co? Odcięłam się od byłego, od przyjaciółki i żyje mi się o wiele lepiej! Niemożliwe? A jednak. Czasami jesteśmy przywiązani do ludzi, którzy nie wnoszą do naszego życia nic dobrego. Każdy musi przejść przez swoje życie sam. Stracić kogoś, by docenić innego człowieka. Taka jest kolej rzeczy, a wszystko dzieje się po coś. Odnosząc się do towarzystwa, to moja koleżanka ma chłopaka. Są ze sobą rok. Początkowo jakoś do niego nic nie miałam, bo przecież nie znam człowieka, ale od jakiegoś czasu próbuję go unikać za wszelką cene i gdy ona proponuje, że mnie odwiezie, to zawsze znajdę inne wyjście i nie chodzi tutaj, że jest zły, czy o to, że jej zazdroszczę, że ma kogoś, o nie, nie, w żadnym przypadku. Z perspektywy każdej osoby relacje człowieka z drugim człowiekiem wyglądają inaczej, bo przecież każdy jest inny. Ona wiecznie się z nim kłóci, wręcz żrą się, ile wlezie. Ja o każdej kłótni wiem i staram się ją wspierać, bo jest mi bliska, ale od pewnego czasu przejadło mi się ich wspólne zachowanie. On bardzo ją denerwuje i to często wynika z tego, że są inaczej wychowani, a nie z tego, że on zachowuje się brzydko w stosunku do niej. Chociaż zdarzają się takie sytuacje, ale wiadomo jak to w związkach. Nigdy idealnie nie jest, ale wydaje mi się, ze w tym wszystkim nie chodzi o to, by wiecznie wytykać sobie wzajemnie błędy, ranić się, kłócić, kłócić i jeszcze raz kłócić. Nie chodzi tutaj o zwykłe sprzeczki, ale o takie, w których dzwoni do Ciebie i mówi "Chcę sobie coś zrobić, bo on może mnie zostawić", mimo tego że chwilę wcześniej powiedziała, że go nie kocha. Chce, by jej się oświadczył, ale ona nie chce przyjąć tego pierścionka. Rozumienie to? Bo ja jakoś nie za bardzo. Nie rozumiem takiego ograniczania życia drugiej osobie i mówienia jej tego, co ma zrobić i w jaki sposób, bo inaczej będzie kłótnia. On nie pojedzie na wooda, on najlepiej jak przeniesie się do innego miasta na studia, a ona nie pójdzie na imprezę z koleżankami, bo to przecież nienormalne, gdy ma się chłopaka. Podejście nr 2. Albo on faktycznie przeniesie się dla mnie gdzieś tam, albo się rozstajemy. Wiecie, co wiąże się z przeniesieniem na 3 roku na inną uczelnie? Bo ja niestety wiem, z czym to się je i wiem, że wymaga to więcej wysiłku niż się ludziom wydaje. Gdzie zaufanie? Gdzie wiara? Gdzie nadzieja? A przede wszystkim gdzie miłość? Dla mnie ten ich związek jak wieczną huśtawką i jak nie dół, to jest meeeega dobrze, ale przy okazji są to chore relacje, które nie powinny mieć miejsca. Kiedyś nie miałam problemu, by z nimi przebywać, a teraz? Gdy słyszę tyle słów, które niestety nie są pozytywne i dotyczą jego, to gdy widzę ich razem, gdy się wiecznie lizą, przytulają i robią to publicznie i nie zwracają uwagi na mnie, to wysiadam. Jednym słowem to chore i nie potrafię tego za nic zrozumieć, ale każdy uczy się na błędach prawda? Brakuje mi w ludziach wyrozumienia, luzu i zaufania. Przestaję tolerować takie słowa jak "zazdrość".