Nie ma ciszy... nie ma ciszy... ciągły hałas.
I miał być blog jak cholera... noty, foty, życie... kiedy wychodze z domu niezabieram "aparatu". Dziś zabiore. Ostatnio czesto przekonuje sie o tym że to w co wierze (chce wiezyć) chyba nie ma prawa bytu... niedziała tak łatwo jak myśle. Chyba każdego wessie ten wir i wszyscy zaczniemy za czyms pędzić. Tak... ja sie tego boje. Tyle lat a tak mało się zmieniło. Byłem bardziej ułozony, niewiem czy dobrze ale panował jakis porządek, brak odpowiedzialności za cokolwiek, jakis taki luz i mialo sie wszystko w dupie w tym nieładzie panował porządek. Teraz chce to poukładac to nie idzie... Tęsknie do tych miejsc i chwil gdzie wszystko wydaje sie łatwiejsze i gdzie nabieram sił i chęci do działania... wejść gdzieś wysoko i popatrzec z góry na te latające na dole mrówki... siedziec tam na kamieniu z marznącymi w wodzie stopami i wiedziec że na wszytsko przyjdzie czas i uda sie tak jak chce... A doświadczenie pokazuje ze tak bywa. Tak.
Film sie nie kończy, to tylko kolejny klaps do kolejnej sceny. Niewiemy ile jeszcze taśmy. A na tym planie chodzi chyba o to zeby jak najmniej grać. mówia że zycie to teatr i trzeba w nim grać... No a chyba idzie o to żeby nie grać tylko być soba. No i to wlasnie jest najtrudniejsze... Przyszło mi to z trudem ale, dla niej staram się nigrać niczego. Pierwszy raz i strasznie dziwni mi z tym.
Happy end? Już? Chcesz już happy end'u? Ja nie.
Zawsze iść.
Najlepszego!