wczorajszy dzien, pierwszy dzien po przeprowadzce. 22.05 - wpada jakaś baba w wałkach na głowie i robi afere, ze dzwoni po psy. Poszłysmy do sklepu 'poprosze trzy ruskie szampany', wracamy a psy na nas jakos dziwnie łypia, chuj z tym. Kazda wypiła swojego ruskacza i znow kierunek sklep 'poprosze to samo'. Tym razem nas poniosło. 2 w nocy, ktoś napierdala po drzwiach a to ta sama stara rura, wyzywa nas od kóz i tym podobnych, my beka z niej ale juz jej nie cisniemy. 3.30 - wychodze po NIEGO, dlaczego tu przyjechal i dlaczego ide po niego? dlaczego on się zgubił a mi padl telefon? dlaczego zamiast sobie odpuścic szukanie sie nawzajem na mrozie i to prawie bez szans znalezienia sie, my szukaliśmy sie do 7 rano?
miałam się wtedy widziec z Matim, mielismy się pieprzyc cala noc, wystarczylo by zeby po mnie przyjechal i wynajal normalny hotel ale on woli byc tak bardzo wygodny. W kazdym razie noc się nie zmarnowała, kochałam się Toba idioto, ktory nie wiadomo czemu tu przyszedl, szukal mnie i chciał ze mna być.
smutne jest to, ze wydalysmy cale pieniadze i brakuje nam na jedzenie a dokladniej w ogole nie mamy na jedzenie. W lodówce zostały 2 keczupy, 3 musztardy, majonez i sos czosnkowy. a w szafkach zostały same sosy w proszku, galaretki i cukier. Zycie jest cięzkie