jest w ogóle możliwe to, żeby nie marzyć? wydaje mi się, że nie. że każdy myśli o czymś co chciałby mieć. niektóre z tych myśli są tak absurdalne i niemożliwe do realizacji, że śmię nazwać je moimi marzeniami. wszystkie inne myśli, które wiążą się z jakąkolwiek nadzieją na spełnienie to chyba po prostu zwykłe myśli nazywane chęciami. ich nie nazwę marzeniami, są zbyt możliwe żeby dostały takie miano. o czym marzę? o tym pewnie wiem tylko ja, albo przynajmniej tak mi się wydaje. może ktoś czasem zwróci uwagę na moje oczy, które podobno dużo powiedzą, nie wiem. ostatnio chyba te oczy mówią więcej niż reszta mnie. chciałam siedzieć cicho, nic nie zaczynać, może udawać, że wszystko jest mi na tak zwaną rękę. czas szybko leci, a ja lubię wracać zmęczona całym dniem do domu, położyć się i czekać na sen. wiem, że mimo zmęczenia nie przychodzi zbyt szybko, a ja mogę zająć się swoimi marzeniami. wtedy mam zupełnie inną koncepcję, może czasem wierzę, że jakieś się spełnią. rano wszystko jest konkretne, straszy mnie budzik, który przerywa niespokojny i zimny sen. wstaję taka sama jak kiedyś, a zarazem inna. i zastanawiam się czy te nocne marzenia chciałyby być rzeczywistością. ostatnie sny też chyba były marzeniami, dlatego na każde 'wiecie co mi się śniło?' spuszczałam głowę w dół żeby czasem nie mówić o sobie. powinnam żyć teraz czymś innym, ale ciągle nad czymś się zastanawiam, ciągle coś analizuję i patrzę na te twarze, które codziennie są inne, mimo że znam je tak dobrze. chociaż może wydaje mi się, że je znam? może nawet nie znam do końca samej siebie. co bym zrobiła, gdyby...? no właśnie. pewnie nic, jak zwykle nic, na tyle byłoby mnie stać. wyrzuć gdzieś mój strach, swój strach, nasz strach. i będzie łatwiej.
too much to lose.
kurwa.
Kaśka.