Od wyjscia z podziemnego przejscia rankiem słonce mocno przygrzewało. To był jedenasty dzien podrózy dla naszego bohatera. W południe zatrzymali sie na niewielkim wzniesieniu, całe stoki pokryte były kamieniami i głazami, tylko czubek - trawiasty. Orik upolował sarne, ktora oporzadził i własnie przygotowywła obiad.
- Pieczona sarnina, Oriku jestes najlepszym kucharzem w tym kraju!
- Dziekuje Mari-Sol - odrzekł zawstydzony Orik.
Zjedli ze smakiem i obmyslali plan dalszej drogi. W tej chwili usłyszeli tętent kopyt. Szybko zgasili ognisko i przywarli do wiekszych głazów. W odległosci nie wiekszej niz dwadziescia kroków od wzniesienia przejechało czterech jezdzców. Wszyscy na czarnych koniach. Czarne zbroje połyskiwaly w słoncu, a czarne pioropusze łopotały na wietrze. Okryci czarnymi pelerynami mkneli jak wiatr na wschod.
- Czarna Straż. Cos sie musiało stac. - powiedział Wędrowiec gdy jezdzcy odjechali.
- Cholera. Słyszałam, ze nigdy nie opuszczaja stolicy bez wyraznego rozkazu Króla.
- Co wyprawia ten szalony głupiec? - warknał Orik - Do Rendoval caly dzien marszu, co oni robia tak daleko?
- Nie wiem Przyjacielu, ale mam zamiar sie dowiedziec! Ruszamy o zmierzchu.
Ulozyli się do popołudniowego odpoczynku. Trawa tej wiosny była nadzwyczaj gęsta i miekka. Soczyscie zielona.
Orik zasnał, tymczasem Mari-Sol z Wędrowcem usiedli w cieniu wiekiego głazu.
- Wiesz, nigdy nie zastanawiałem sie nad tym... - urwał w poł zdania - Ale chyba... Chyba jestes najmilszym magiem jakiego znam.
Zasmiała sie cichutko, lecz nie skomentowała tego.
- Bardzo Cie polubiłem. - ciagnał - Tego dnia, gdy Orik Cie uratował... Po prostu chce Ci powiedziec, że dziekuje za udzielone nam wsparcie. Wiem, ze pewnie opuscisz nas po odprowadzeniu do stolicy, wiec chciałem Ci cos podarowac. - i podał jej zapinke znaleziona poprzedniego dnia wsród skarbów Ghundraka.
Wyciagnał reke i podał jej zlota zapinke. Przypieła ją sobie do płaszcza. Ozdoba w kształcie płomienia kontrastowała z jej czarnym ubraniem. Zatopione w złoto dwa diamenty swietliscie błyszczaly, sprawiajac iluzyjne wrazenie prawdziwych płomieni.
- Dzękuje, to bardzo miło z twojej strony. Nigdy w zyciu nikt niczego mi nie podarował.
- Nigdy?! A rodzice? Nic od nich nie otrzymałas?
- Niestety, do kregu magów ognia zabiera sie trzyletnie dzieci. - powiedziała ze smutkiem - Nie pamietam swoich rodziców. Nie wiem jak matka sie usmiechała, nie pamietam głosu ojca...
- Nie masz po nich zadnej pamiatki? Niczego, co by Ci o nich przypominało?
- Mam tylko to. - wyjeła łancuszek z mała buteleczka - Pukiel włosów matki. Abrax powiedział, ze załozyła mi to na szyje, gdy przyszedł po mnie ze starszyzna wioski.
- Przykro mi. - powiedział z rozczuleniem i przytulił Mari-Sol, a ona natychmiast go objeła.
- Chciała bym sie dowiedziec czegos o Tobie.
- O mnie? - zamyslił sie na chwile - Wieczny poszukiwacz przygód. Nie potrafie długo usiedziec w miejscu. Zawsze byłem samotnikiem, az nie spotkałem tego tam parszywca. - usmiechnał sie wskazujac na spiacego Orika - Nauczył mnie duszo o głuszy, mimo ze wiele wiedziałem. Nauczył mnie szanowac przyrode, tropic oraz oporzadzac skóry.
-Byłes jego czeladnikiem? - spytała zaciekawiona.
- Nie. - rozesmiał sie - Swoim czeladnikom płacił grosze. Spotkałem go pare lat temu, kiedy krecił sie bezcelowo po lesie. Pozniej okazało sie, ze wcale nie tak bez celowo. - dodał - Przezylismy wspolnie wiele przygód. Ale dość juz na dzisiaj, wypocznijmy. Do zmierzchu tylko cztery godziny.
Słonce na zbudowanym przez nich zegarze wyznaczało własnie godzine trzecia po południu. To były dla nich trzy kolejne godziny fascynujacej rozmowy. Mari-Sol poczuła, ze łaczy ich juz nie nic, tylko cała gdyba lina porozumienia. Wędrowiec czuł to juz od dawna. Potrafił odróznic dobrych od złych, mimo ze czasem przychodziło mu to z trudem.
Ksiezyc własnie wstawał na wschodzie, gdy zostali zbudzeni przez Orika.
- No! Ruszamy sie, juz zmierzcha. - powiedział surowo.
Przeciagneli sie, by rozprostowac kosci. Na kolacje zjedli sarnine od obiadu i ruszyli. Im blizej byli stolicy, tym trawa byla bardziej zadeptana. Na południu za wielkim polem unosił sie słup czarnego dymu.
- Przeciez to Kern. - powiedział ze zdziwieniem nasz bohater - Rolnicza wioska bez garnizonu. Cóz tam mogło sie stac?!
- Dowiemy sie w Rendoval przyjacielu!
Po drodze znajdowali ciała wiesniaków, rycerzy. Nie znalezli ani sladu orków lub Wilków Runh z oddziału o ktorym wspominał Abrax.
Ze zbocza urwiska zobaczyli cel swojej podrózy. Miasto zbudowane na planie koła znajdowało sie na wyspie posrodku wielkiego jeziora Rend. Do bram mista wiodły cztery groble. Nad bramami zbudowano potezne baszty zwienczone machikułami. Dodatkowo wejscia chronione były bronami oraz mostami zwodzonymi. Potezne, czarne, wysokie mury w przypadku obleżenia uniemozliwialy dostanie sie do miasta poprzez podłozenie drabin. W samym centrum miasta znajdowal sie wysoki, zbudowany rózniez na planie koła warowny donżon ze złotym, spadzistym dachem. Szary Kieł. Siedziba Króla, moznych oraz Czarnej Strazy.
- Mari-Sol, - wolno rozpoczał Wędrowiec - czy byłas kiedys w stolicy?
- Nie, nigdy nie wyprawiałam sie dalej niz do Sildern.
- W takim razie bedziesz oszołomiona tym, co zobaczysz. Prawda Oriku?
- O tak. - odpowiedział - Jak najbardziej.
Z wolna ruszyli na zachodni trakt prowadzacy do zachodniej grobli.