Jest dzień, który dobiega końca, ale zaraz potem pojawia się noc.
Jest jedna myśl, która przenika się z drugą.
Jest jedna osoba, a zaraz obok jest kolejna.
Nigdy nie jest tak, że nie ma nic, coś ciągle się nawzajem zastępuje.
To skąd wzięła się nicość? Czy można myśleć o niczym w dosłownym tego słowa znaczeniu?
Czy można nic nie wiedzieć, nic nie umieć, nic nie czuć, nigdzie nie być?
Pewnie nie, to dlaczego ja wciąż czuję tę nicość?
Utrata swojej własnej tożsamości, to w pewnym sensie utrata jakiejś ważnej cząstki, ważnego narządu.
To jak zabranie powietrza w największej potrzebie jego spożycia.
Fałszywa moc złudzeń przenika każdą kormórkę ciała, nie żyje się własnym życiem, tylko życiem na pozór, pod coś albo pod kogoś.
Doskonale to znałam, ale teraz wiem jak to naprawdę wygląda.
Czasami jest ból, który tak mocno smakuje, tak bardzo chce się z nim być i w nim trwać. Znam to.
Ale tym razem to coś innego, to prawdziwa walka, to zaciskanie pięści i powstrzymywanie łez. To gorzki ból.
To uczucie całkowicie obezwładnia, odbiera wczystko.... wszystko oprócz jednego.
Jest na świecie jedna taka rzecz, która istnieje zawsze, bez względu na czas i miejsce i w dodatku jest jeszcze silniejsza.
I chyba bez niej rzuciłabym to wszystko w jakąś nieznaną mi przepaść...