Portret narysowany cichaczem na wymiętej chustce,
szminką pachnąca jeszcze jej ustami,
schowany gdzieś w koncie przyciasnej kabiny pociągu spoglądam na śpiącą ją.
Drżącą i z podniecenia spocona dłonią stawiam coraz to pewniejsze kreski
rysujące jej smukłe rysy twarzy.
A po latach rozkładając chusteczkę w dłoniach,
dotykam pod rozciągnięta ponad głową pierzyną
jej oczu, ust, włosów.
Wącham przesuszony zapach skradzionej z torebki szminki
o soczystym Czerwono-czerwonym kolorze.
Jedno przesunięcie wskazówki.
Dwanaście uderzeń.
I jak już zawsze o tej samej porze od wielu lat dochodzi do mnie dostawa tych samych
psychotropowych leków o różnokolorowej barwie by cieszyły me oczy.
To jedyna paleta barw co mnie cieszy w czterech białych ścianach
Dwunasta Dziesięć.
Kolejny raz spotykam cię w pociągu.
Jedziesz w tej samej czaro-białej sukience z czerwoną szminka na ustach.
I tylko jest jeden wyjątek w tym, po raz pierwszy uśmiechasz się do mnie.
Do nadpobudliwego człowieka w pidżamie,
skulonego w kącie ze świadomym nieładem na głowie.
Tak jak gdyby nigdy nic dajesz mi swą radość.
Nieświeże powietrze w ustach.
Piętnaście ucisków na serce.
Ta historia już zostanie pomiędzy mymi dłońmi, a chorym odbiorem rzeczywistości.