porozmawiajmy o milosci! albo lepiej nie. kazdy przeciez rozmawia o milosci. moze porozmawiamy o tym, co przed ta miloscia jest. o czyms pomiedzy 'ej, lubie Cie.', a 'nie potrafie bez Ciebie oddychac.' bo wlasciwie jak to sie dzieje?
mamy wersje dosc prosta. nie znamy sie. spotykamy sie przypadkiem. przypadkiem okazuje sie, ze to przypadkiem nie jest wcale, bo przeciez nie dosc, ze facet dobrze wyglada, to jeszcze z charakteru cudo (pozniej sie okazuje, ze wcale cudo nie jest, ale to temat na osobna historie). przeznaczenie. bo co innego!
mamy wersje 'nigdy w zyciu.' Pamietam, jak I. opowiadala, jak poznala M. byl nacpany, spocony, smierdzacy i z browarem w reku. 'na dodatek strasznie sie do mnie kleil, a ja nie wiedzialam dokad mam uciekac'. Coz. M. pozniej juz w lepszych stanach zaczal oczarowywac i przekonywac do siebie I. no i mamy wielkie love story. never-ending-story. i-am-gonna-kill-you-story. we-are-just-friends-but-sex-is-sooooo-good-story. wybierzcie co chcecie. oni na pewno juz to przeszli. przeznaczenie. co innego!
mamy wersje, rowniez, 'niby jakim cudem?!' znamy sie strasznie dlugo. znamy sie calkiem niezle. przewazniej z tej zlej strony. widujemy sie czesto. nie widujemy sie wcale. tysiace rzeczy. tysiace spraw. tysiace sytuacji. to byl strasznie zakrecony rok. pozniej dzieje sie wiadomosc na facebooku, kilka przypadkowych spotkan i 'wlasciwie to przyjade do Ciebie.' i widujemy sie czesciej. ale nie widujemy sie przeciez tylko my sami. chociaz duzo my sami rozmawiamy. przeciez zawsze sie dobrze dogadywalismy. 'a pamietasz jak na Wery osiemnastce...' cholera! to bylo dawno! i nagle hej! przeciez mozesz jechac z nami nad morze! i czuje sie glupio, bo to wcale nie byl moj pomysl. i znowu imprezujemy. i umawiamy sie na piwo. a ja znowu sie spozniam. zawsze sie spozniam. wiec pierdole to, nie pije. podjezdzam autem. Ty przeciez tez przyjezdzasz autem. tylko, ze moje auto odstawiam blok i wracam i zajmuje mi to tylko 5 minut. wiec zamawiasz piwo. a ja wyzywam wszystkich pod nosem, ostawiam auto i dalej nie pije. wracam, a Ty zamawiasz kolejne. Znajoma kelnerka pogratulowala mi nowego faceta, patrzac prosto na Ciebie, a ja sie rozesmialam i powiedzialam, ze Ty najlepszy przyjaciel moj, jaki facet, o czym Ty mowisz? i wygrywam w lotki. pozniej dwa razy Ty. i spiewam z I. zawsze w czwartki spiewamy. a Ty pijesz kolejne. nie bedziemy Cie odwozic. oszalales. u mnie duzo miejsca. wanna, balkon, kanapa, co wolisz. wybieraj! koncza sie kolejne piwa. wszyscy bardziej pijani, ja trzezwa i cierpie fizycznie, kiedy slucham co mowicie. serio! kiedys Was nagram i Wam to udowodnie. na dodatek pada. a my siedzimy na chodoniku. hej! przynajmniej mamy koc. i przeciez mam wino! niewazne, ze dostalam je nad morze. przeciez mozna sie upic jego jednym kieliszkiem! i faktycznie sie nim upijam, jak tylko wracamy na mieszkanie. i rozmawiamy. rozmawiamy duzo. dobrze nam sie rozmawia. nie musimy udawac, przeciez znamy sie juz tyle i tak dobrze. ogladamy na facebooku zdjecia dziewczyn, z ktorymi cos-kiedys-cos. mowisz, ze ladna. mi sie nie podoba. kolejny kieliszek. pisanie wiadomosci nie wychodzi wcale, nawet jesli staramy sie to zrobic razem. i rozlewam Twoje wino. nie wycieraj ksiazki, idioto! podnies laptopa! ale w ogole to nic sie nie stalo, nie szkodzi, przyniose kolejne. pamietam, ze sie smiejemy, a pozniej siedze Ci na kolanach i Cie caluje.
rano budze sie przerazona. a Ty mnie przytulasz i sie do mnie usmiechasz. troche jest glupio uciekac ze swojego wlasnego lozka, prawda? i chociaz byly miedzy nami tylko pocalunki to zabija mnie kac. nie tylko moralny. ale pozniej nic sie nie stalo. smiejemy sie, normlanie rozmawiamy, jedziemy nad morze. nic sie nie stalo.
'wiesz co? bo wlasnie takie cos jest okay. niewadomo ile razy bysmy sie calowali, przytulali cokolwiek, to jest to wazne tylko przez ten moment, w ktorym sie to dzieje. pozniej po prostu o tym zapominamy. nie ma tematu. to jest zajebiste!'
brawo, Szymczak. ale sobie wykrakalas... bo w Gdansku budzisz mnie w srodku nocy i nagle chcesz rozmawiac! co z Toba! nigdy tego nie robilismy! Ty nagle musisz koniecznie mi powiedziec, ze glupio sie czujesz. tak, jakbys mnie w jakis sposob wykorzystal. co, w ogole co? ziewam, przecieram oczy i musze zapalic. siedze na balkonie, patrze z 16 pietra i mysle, jak to by od Ciebie uciec. stary, jest srodek nocy, a Ty nagle o uczuciach chcesz rozmawiac?! co z Toba nie tak?! i od kiedy?! 'daj spokoj. nie wykorzystales mnie. przestan. nic sie nie stalo. serio. daj spokoj. to i tak nic nie znaczylo. jest fajnie tak, jak jest. naprawde nie musimy o tym rozmawiac' i przez tydzien usypiamy obok siebie, buzimy sie razem. smiejemy sie, lezymy na plazy, zachwycamy sie vietnamskim jedzeniem, majac nadzieje, ze to nie burek, pijemy, smiejemy sie, wkurwiamy sie na siebie, przytulamy sie i calujemy, a Ty mi szepczesz do ucha 'nic to dla ciebie nie znaczylo, tak?' odpowiadam, ze nie. i ze wakacje wakacjami, ale trzeba bedzie wrocic do rzeczywistosci. smiejesz sie ze mnie, ze nie potrafie szeptac. a W. bije sie w czolo i nazywa mnie idiotka ze to, co Ci powiedzialam. na szczescie mamy duzo jedzenia z maka i duzo fajek, wiec mozemy to calkiem niezle przedyskutowac. na lawce. pod blokiem. nie naszym, na dodatek. i na kazde moje ' no dobra, ale...!' ma jeszcze leszy argument. a najlepszy jest ten. 'powiedz tak, jak powiedziala Ci ona. a tak naprawde, to jest to tylko i wylacznie moja sprawa. jestem szczesliwa i to najwazniejsze!'
i chyba wlasnie o ten moment chodzi. chodzi najbardziej. ze zdajesz sobie sprawe, ze jest Ci calkiem dobrze i przyjemnie. ze usmiechasz sie, kiedy go widzisz. ze caly pokoj pachnie jego perfumami, a Ty nie masz ochoty z tego pokoju wyjsc.
i wtedy wracamy do nysy. a wakcje wcale sie nie skonczyly. muskasz palcami delikatnie moja dlon, szybko calujesz, kiedy nikt nie patrzy, usmiechasz sie slodko i ulotnie przytulasz. jestesmy ciagle blisko siebie i ciagle razem. nikt nie wie co sie dzieje, nikt o nic nie pyta, zadne z nas nic nie mowi. nie wiem, co czuje, nie wiem, co o tym myslec, jest super, nie przejmuje sie. i cholera! znowu chcesz rozmawiac. wiesz, ze rzucalam zlotowka? mowie calkiem serio! orzel, ze Ciebie chce. reszka, ze wcale. wiecie, o co w tym chodzi? tak naprawde wcale nie o to, co wypadnie, ale kiedy moneta jest w locie zdajesz sobie sprawe, czego chcesz. ja powtarzalam cichutko 'orzel. niech wypadnie orzel.' :)
i do tej pory tak bardzo nie wiem, jakim cudem. i Ty tez nie. i dziwnie wszystko wydaje sie proste. a jest tak niesamowicie mocno skomplikowane. i dziwnie wszystko wydaje sie wlasciwe i takie, jak wlasnie powinno byc. szczegolnie jak jemy w srodku nocy czekolade, lezac w lozku i zapijajac ja cola. 'powiedz mi, jakim cudem nas tak zmiotlo.'
i powtarzasz, ze ciagle zaskakuje. ze nie wiedziales, ze tak reaguje. ze ruda, wredna suka, a jednak taka delikatna i uczuciowa. na dodatek czepialska i tak bardzo bezproblemowa. i ze tak naprawde chodzi o to, ze po prostu miedzy nami zawsze cos bylo, tylko nie wiedzielismy tego i nie chcielismy sie do tego przyznac!