Koszmary koszmarami, ale dzisiaj moja wyobraźnia przeszła sama siebie.
- Wychodzimy - słyszę, zamykam szybko mieszkanie, wsiadamy w tramwaj.
Otwierają się drzwi, wychodzę na ulicę. Patrzę w dół i nie wierzę. Nie ubrałam butów, tylko w dalszym ciągu miałam na sobie kapcie. Żeby tego było jeszcze mało, wcale nie byłam normalnie ubrana, lecz w piżamę w białe groszki, której kolor w dalszym ciągu pozostaje niezidentyfikowany [ponad rok trwają spory, czy ona jest jeszcze łososiowa, czy już różowa; jak dla mnie jest łososiowa].
Zdjęcie laćków, które nie chciały wjechać wcześniej.
A skoro już, to pozostańmy w klimacie: