Nie tak miało być
cz. 17
-Drink wieczorem?- leżymy rozłożeni na kanapie w salonie i od co najmniej godziny tępo wpatrujemy się w telewizor.
-Jak się podniosę to możemy pójść- teatralnie klepię się po brzuchu. Mateusz świetnie gotuje i jak tak dalej pójdzie będę musiała wymienić całą szafę na ubrania rozmiar większy, a moje studiowanie WF-u będzie bezpodstawne.
-Nie będzie tak źle, a jak chcesz to mogę pomóc ci spalić nadmiar przyjętych kalorii- patrzy na mnie figlarnie.
-O nie, nie, nie. Nie chcę słyszeć o żadnym ruchu co najmniej do dwudziestej- wytykam do niego język- twój telefon dzwoni- natychmiast zrywa się z kanapy i sięga po smartfona, jednak kiedy widzi kto dzwoni od razu odrzuca połączenie. Dziwne, zawsze odbiera- czemu nie odebrałeś?- ciekawość wygrywa.
-Nic ważnego.
-A kto dzwonił?
-Z firmy- widzę jak naciska klawisz odpowiadający za wyłączenie urządzenia.
-To może coś ważnego- drążę temat.
-Nie- odpowiada prawie krzycząc- wszyscy wiedzą, że jestem na urlopie, jest jeszcze dziadek.
-Jednak dzwonią do ciebie.
-Dadzą sobie świetnie radę sami. Skończmy temat, wypoczywam, nie mam ochoty żyć służbowymi sprawami.
-Jak chcesz, dotychczas odbierałeś od nich każdy telefon- wzruszam ramionami i skupiam się na reality show, które właśnie się zaczyna, choć do głowy przychodzą różne powody takiej reakcji z jego strony.
*
-Nie jesteś zmęczony? Może cię zmienić?- pytam, kiedy widzę, że Mateusz otwiera kolejny napój energetyczny. Skończyło się dobre, czas wracać do rzeczywistości. Zostały nam dwie, może trzy godziny jazdy.
-Mogę prowadzić, ale mów do mnie. Opowiedz, podobało ci się?
-Podobało i cieszę się, że się zdecydowałam- posyłam mu ciepły uśmiech, a on kładzie na rękę na mojej nodze i delikatnie gładzi- i powiem ci w tajemnicy, że przyzwyczaiłam się do ciebie.
-Co to ma znaczyć, przyzwyczaiłaś? Tak jak pies do właściciela?- pyta przez śmiech.
-Nie, raczej uczuciowo. Jak człowiek do drugiego człowieka. Będzie mi brakować cię na co dzień.
-Przecież będziemy się spotykać.
-No tak, ale nie od rana do wieczora i jeszcze w nocy. Ja niedługo wracam na uczelnie, ty od poniedziałku do pracy.
-Czy ty mi chcesz coś powiedzieć?- spogląda na mnie ze znanym mi już błyskiem w oku.
-Tyle ci musi póki co wystarczyć- peszę się.
-Czyli jest nadzieja- uśmiech numer pięć, na widok którego miękną mi kolana.
-Jest- szczerzę się do niego, ale za chwilę dodaje poważnie- gdybyś mi wywinął jakiś numer, albo mnie oszukał to bym tego nie wytrzymała psychicznie. Zaufałam ci. Sama sobie się dziwię, że tak szybko.
-Nie myśl o tym- ściska moją dłoń- przerwa na papierosa?
-Jeśli tylko chcesz- przytakuję.