* * *
Każdy z nas ma swoją mydlaną bańkę. Powstaje z różnych myśli i różnych obietnic, zamyka w sobie różne uczucia. Każda jest równie ulotna i nietrwała. Dlatego najrozsądniej byłoby zamknąć oczy i nie patrzeć, jak pęka, pozostawiając za sobą błyszczącą mgiełkę wspomnień, która osiada na skórze. Jednak czy nie lepiej nacieszyć się pięknem bańki chociaż przez chwilę, niż później żałować, że nigdy się jej nie widziało?
Nie potrzebuję miłości zywcem wyciagniętej z kart powieści gdzie jest ona taka prota, taka piękna. Każdy szelest stron przypomina mi, że zatracanie się w niej jest kolejnym kamieniem złożonym na barkach. Nie, nie chcę miłości, która jest jak liście w lesie bo doskonale wiem, że czas ją zmieni jak zima zmienia wygląd lasu. Potrzbuję miłości, która jest jak ziemia pod stopami, nie przykuwa oka swoim pieknem, ale jest niezbędna do życia. Pragnę aby nasze dusze były jednakowe niezależnie od tego co w nich tkwi.. ukochac ziemię po której On stapa, powietrze nad jego głową. Jego dotyk niczym muśnięcie wiatru, usta z których spijałabym każdą kroplę jego uczucia do mnie. Nie może byc ona prosta, o nie wtedy nie zdawałabym sobie sprawy z tego jak jest cenna, jak jej utrata wussałaby ze mnie ostatnie tchnienie życia, bo przecież jak można żyć bez własnej duszy? bez własnego serca.. A wtedy czujesz, że żadna przeszkoda, która Bóg czy szatan chciałby nas pokarać nie mogłaby nas rozdzielić. Wcale nie marę o historii miłości Edwarda i Belli, nie ona jest dla mnie banalna, dobrze się o niej czyta, ale to jedynie utopia....
* * *
Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudownie. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie.
I będę kochać szum wiatru w zbożu... Proszę cię... oswój mnie.