Chcę rodziny. Prawdziwej, takiej o której marzyłam od zawsze. Chcę być najlepszą przyjaciółką moich córek, mojego męża. Chcę wspólnych śniadań w niedzielę, chcę naleśników z czekoladą na kolację, chcę wspólnych wakacji nad polskim morzem, chcę kłótni o pilota, chcę wspólnej wigilii co roku, chcę miłości. Prawdziwej, z całym jej bagażem, z całą jej brzydotą, z każdą kłodą, przeszkodą, problemem. Chcę kłócić się i godzić w naszych czterech ścianach, chcę śmiać się z truskawkowego placka, który zawsze wychodzi z zakalcem i opychać się chipsami, kiedy dzieci już śpią. Chcę nocą tańczyć w kuchni i całować się na tarasie, jakgdyby to był pierwszy raz. Chcę śpiewać składając pranie, uczyć zapisywania koślawych literek, liczenia do dziesięciu i piosenek o zwierzętach. Chcę żebyśmy razem spędzali noc przytulając do siebie dwa największe dowody naszej miłości, żeby zabierał je na ryby, uczył jeździć na rowerze i częściej był w domu. Nie chcę zagranicznych podróży, nie chcę jacuzzi, nie chcę telewizora w każdym pokoju, nie chcę samochodu prosto z salonu. Chcę układać wspólnie puzzle, nie martwić się, co ugotować na obiad i chodzić na lody na drugi koniec miasta. Chcę wracać do naszych ulubionych miejsc, pojechać w góry, oglądać zachód słońca i marznąć łapiąc na język płatki śniegu. Chcę domu który zawsze będzie pachniał szczęściem, domu w którym nigdy nie zabraknie śmiechu, gości i długich rozmów. Chcę naszych przyjaciół, nawet jeśli tylko raz do roku, chcę remontu, przestawiania mebli i pudeł pełnych zabawek. Chcę lodówki ukrytej pod dziesiątkami rysunków, chcę zdjęć w ramkach, kwiatów w wazonach. Chcę po prostu być sobą, mamą, żoną, przyjaciółką, córką. Chcę kochać do szaleństwa, nie martwić się o jutro, nie płakać, nie gryźć warg z rozpaczy. Nie potrzebuję wiele. Chcę być. Z nimi, dla nich, przy nich. Chcę mieć ich dla siebie.