36 tygodni ciąży za nami , zaczęłyśmy upragniony dziewiąty miesiąc , do terminu z om zostało zaledwie 26 dni . a ja umieram już zmęczona skurczami , bólami , mdłościami , zgagą i sapaniem po przejściu kilku kroków . i jęczę , że bolą mnie plecy , że brzuch strasznie się stawia , że nie smakuje mi bąbelkowe kakao i nie mogę zjeść miski popcornu wieczorem , ale wtedy moja mała dziewczynka rozpycha się drobnymi stópkami napinając moją obolałą skórę do granic możliwości , a ja płaczę ze szczęścia i śpiewam jej tę samą kołysankę , której od dwóch lat co wieczór słucha jej starsza siostra. i głaszczę jej ciałko przez te dzielące nas już tak niedługo warstwy i marzę o tym jak po raz pierwszy wezmę ją w ramiona , jak miłość wyleje się ze mnie , jak będę całować główkę wysmarowaną oliwką i dziękować bogu za każdy z oddechów malutkich , malinowych usteczek . i nie będę opowiadać jak pięknym stanem jest ciążą , bo przecież nie zawsze i nie każdego dnia , ale wiem , że warto , że każda nieprzespana z bólu noc , że koszulki kończące się w połowie brzucha , krakersy jedzone o czwartej nad ranem , to wszystko jest warte swojej ceny . czym jest dziewięć miesięcy męczarni w porównaniu z choćby jedną chwilą , w której czuję , że jestem dla mojego dziecka całym światem ?