Nie jestem zła, jestem po prostu zawiedziona swoją postawą, tym że nie potrafię już wytrzymać nawet dwóch dni na diecie. Jestem zmęczona tym błędnym kołem jem-nie jem. Może to jest spowodowane tym, że jednego dnia jem wszystko, a drugiego nie jem prawie nic, a po dwóch dniach tekiego rygoru mój organizm jest wygłodzony i potrzebuje zjeść coś normalnego, ale po zjedzeniu czegoś normalnego np. obiadu dalej nie czuję sytości i wtedy rzucam się na co popadnie...w konsekwencji rozciągam sobie żołądek i efekt jest niepożądany...i tak przy okazji, nie wiem czy któraś z was doświadczyła kiedyś takiego maksymalnego przejedzenia (myślę, że są tu takie osoby, ale napewno nie wszystkie z was znają to uczucie) więc powiem wam w skrócie, że jest to jedno z najgorszych uczuć na świecie, masz wrażenie jakby coś próbowało wydostać się z Twojego brzucha, jakby miał on za chwile pęknąć, ja w takich chwilach nie mogę się ruszać i naprawdę nikomu nie życzę takiego uczucia nigdy! Ja niestety mam tak od prawie dwóch tygodni i najgorsze w tym wszystkim jest to, że robię to świadomie. Jem, jem i jem, aż poczuję sytość, bywa, że jem nawet jak już jestem syta i potem cierpię, zwijam się z bólu. I niech mi ktoś powie, że z moją psychiką jest wszystko w porządku..no nie jest, mam zaburzenia odżywiania. Cud, że jeszcze nie jestem bulimiczką. Pewnie bym nią była, gdybym umiała sprowokować wymioty, ale nie umiem(i nie chcę umieć dla jasności, chociaż czasami mam ochotę wyrzucić z siebie to wszystko co zjadłam, ale napewno nie w taki sposób). Te napady mam zazwyczaj wieczorem w godzinach 17-20...3 godziny, przez 3 godziny potrafię chodzić od tv do lodówki, wyobrażacie sobie ile można przez ten czas pochłonąć jedzenia?? chyba nawet ja sama nie wiem ile tak naprawdę w siebie wpycham...
Zapewne nie jeden w takiej sytuacji kazałby mi iść do specjalisty, do psycholog, czy dietetyka, ale... myślicie że ja o tym nie myślałam? dopuszczałam do siebie takie myśli, jednak jestem negatywnie nastawiona do porad specjalistów, już bardzo dużo się o tym naczytałam w internecie, próbowałam się stosować do wszelakich zasad, ale to mi nie pomogło, a wydaję mi się, że nie usłyszałabym nic nowego z ust takiego specjalisty...tutaj się liczy silna wola, którą ja raz mam, a raz jej nie mam. Dlatego teraz postanowiłam, że nie będę wprowadzać takich rygorystycznych zmian, tylko przez jakiś okres będę jadła normalnie i wszystko(ale bez opychnia i najadania się do syta, bo organizm odczuwa sytość dopiero po 20 min od konsumpcji), tym sposobem spróbuję jakoś unormować, uregulować mój organizm, jeśli będę mu dostarczać wszystkiego po trochu to nie powinnam mieć napadów, no a po tym okresie regulacji, postaram się zmniejszać porcje, eliminować niektóre produkty np. słodycze, bo chwilowo nie mogę z nich całkiem zrezygnować, będzie mi ich za bardzo brakować, dlatego narazie ograniczę się do jednej słodkości dziennie.
Nie wiem czy to mi w jakiś sposób pomoże, ale spróbować zawsze warto. Nie chcę się dalej świadomie podniszczać, bo jednak taki tryb życia jaki w tej chwili prowadzę dobrym trybem nie jest, wręcz bardzo złym.
Na tym zakończę swoje wywody, chociaż napewno mogłabym jeszcze nie jeden swój zły nawyk opisać, ale już nie dzisiaj. Poczułam ulgę po tym, jak to wszystko tutaj opisałam, mimo tego zadowolona z siebie nie jestem.
Wytrwałości w swoich postanowieniach dziewczyny, i sobie i Wam życzę. :)