Tak tak wiem, brakuje ostatniej, zgaszonej zapałki. Taki miałam pomysł, niestety nie posiadam czarnego tła, a brązowa i niebieska bibuła nie pochłania światła, by uzyskać czarne tło. Życie jest okrutne.
Wiecie co? Tęsknię za Nieszawą. Strasznie. Zawsze byłam sentymentalna i lubiłam babrać się w przeszłości, co często było, i jest, moją zgubą. Ale tak jest naprawdę.
Brakuje mi mojej szkoły, klasy. Tych wszystkich odpałów, wygłupów. Wagarów. Wspólnych lekcji, na których można było bez przeszkód spać albo robić co się chciało, a oceny osiągało się minimalnym wysiłkiem. Tych zatęchłych żółtych szafek w dwójce, z których zawsze tak śmierdziało, a przy których zwykle ja siedziałam... z Patysią. Chodzenia na przerwie do Kaji po schabowe albo cokolwiek innego co miała w lodówce, a co ja bezczelnie wyżerałam (i właściwie wyżeram po dziś dzień). Zbiegania na długiej przerwie do stołówki zanim utworzyła się kolejka i wciągania wszystkiego w 15 minut (to boskie spaghetti, i leniwe!). Podglądania w-fu przez okno na korytarzu. Chodzenia do Góralki po Tymbarki lub lody, które później trzeba było pochłaniać w dwie minuty albo zostać na korytarzu. Sucharów Biesiady, jego kadzidełek, śmiechu i kawy w tych fajnych papierowych kubkach. Nawet klasówek, które w przeciwieństwie do obecnych miały jakiś sens i lekcji, które nie sprawiały, że miałam ochotę strzelić sobie w łeb. Klimatu piątki i tego wyrwanego gniazdka na końcu, od którego tak się odsuwałam by przypadkiem nie wystrzeliło albo coś gorszego (xd). Zielonych ścian czwórki, Tybury i jej Psycholandii, wspólnego robienia sobie jaj z Baji. Polskiego, który nie usypiał, i tych odpałów w ostatniej ławce. Jemczury i jej histeryzowania, a nawet tego piskliwego głosiku który często przyprawiał mnie o ból głowy. Nawet niemieckiego i tego beztroskiego bazgrania na końcu zeszytu, gdy kompletnie ignorowałam Mellerową (Muller Mix!). Fizyki i wiecznie zaspanej Rewersowej z nieodłącznym kubkiem kawy, która mimo że w szkole było zimno, otwierała okna i robiła przeciąg. Informatyki z Szalonym Rewersem, gdzie połowa lekcji ograniczała się do wchodzenia na fejsa i besty. Okna, z którego patrzyło się, kto idzie do podstawówki. Grzania się w słońcu na orliku, a potem otrzepywania z gumek. Wspólnych wycieczek z przypałami, których w ostatnich latach prawie w ogóle nie było (wycieczek, nie przypałów). Brakuje mi nawet zapowietrzonego grzejnika, za który zawsze chowało się śmieci, bo przecież kosz był tak daleko.
Nie wiem, czy to jest głupie i naiwne? Mimo, że mam teraz wspaniałą klasę i naprawdę, lepszej nie mogłam sobie wymarzyć, a w-f nie jest aż tak bardzo nudny jak wcześniej (mimo że i tak mam 4 bo jestem leniem i hejtuję siatkę i kosza xd) to chciałabym być z powrotem w gimnazjum. Znów przeżyć te trzy lata, nawet jeśli oznaczałoby to trzy lata nauki. Zresztą, jakiej nauki? Przecież i tak większość spraw załatwiały magiczne długopisy, które skręcało się masowo na przerwach. Ech, fajnie byłoby...
Ale właściwie, pofantazjujmy jeszcze dalej.
Brakuje mi mojego życia sprzed trzech, czterech lat.
Tego widoku z okna na dachy, skrawek Bulwarów i niebieskie niebo. Chodzenia na Przypust aby pobiegać albo po prostu, przejść się ze słuchawkami w uszach i pomyśleć. Wyjścia na ulicę ot tak, żeby kogoś spotkać, wyjść z nim i nie musieć umawiać się parę dni przed i sprawdzać autobusów w pośpiechu albo czy ktoś by po mnie nie przyjechał (czego nienawidzę nienawiścią znienawidzoną). Chodzenia do sklepu, załatwiania wszystkiego i wracania do domku po pięciu minutach. Pilnowania pieca, żeby nie zgasł. Wychodzenia z Finkiem o dziesiątej, bo inaczej narobiłby na dywan w przedpokoju, menda społeczna. Wracania po zmroku i wychodzenia wcześnie rano. Krótkiej drogi do szkoły na pieszo. Małej kuchni z małą lodówką i małą łazienką bez okna. Wigilii, która nie była podzielona na dwie części z dojazdem pomiędzy, a już od rana czuło się ten świąteczny klimat, krzątaninę i prawdziwe rodzinne ciepło. Tego, że zawsze ktoś kręcił się po tym mieszkanku, grał telewizor, ktoś chrapał w fotelu, robił kanapki w kuchni... Nawet słuchania chrapania Piotrka gdy jeszcze z nim mieszkałam, tak dawno temu a jakby przedwczoraj, albo spania na wąskim łóżku.
Tak, wiem, jestem sentymentalna, przeszłości się nie zmieni, a w moim przypadku przyszłości również. Mam dość swojego życia, którego wiem że nie mogę zmienić. I chyba to właśnie w tym tkwi problem tego, że nie potrafię być szczęśliwa. Bo po prostu nie jest to to, czego bym chciała. Nie jest to życie, które wybrałabym sobie, gdybym mogła. I nie pogodzę się z tym, bo zwyczajnie nie potrafię. To niewykonalne. Zamieniłabym wszystko to, co mam teraz, żeby znów było jak dawniej.
Beznadziejne, nieprawdaż?
Zresztą, to i tak jest za długie, nikt nie będzie tracił czasu na czytanie. Mam rację?
Ale kurwa musiałam w końcu to powiedzieć.