Fuck yea niechodzenie do szkoły.
Miałam mieć dziś tylko dwie lekcje, religię, z której się wypisuję i wypisuję i wypisać nie mogę, bo cały czas coś mi staje na przeszkodzie, oraz niemiecki, który notorycznie olewam - pracę domową mamy zadawaną praktycznie na każdej lekcji, ale nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ją odrabiałam, prawdopodobnie jakoś w połowie drugiej klasy. Poza tym jestem trochę chora, mam stan podgorączkowy okazjonalnie przechodzący z lekką gorączkę, katar i boli mnie gardło. Nic, co przeszkodziłoby mi we w miarę normalnym (jak na mnie) funkcjonowaniu, ale co tam.
Będzie dłuuuugo (i ze wzmianką m.in. o Niebie nad Berlinem, z którego powyższy kadr pochodzi), ale nie tutaj.
A w ogóle to mnie bolą palce od prób zagrania Famous Blue Raincoat na rozstrojonej gitarze.
>> Leonard Cohen - Songs of Leonard Cohen.
>> Leonard Cohen - Songs From a Room.
>> Leonard Cohen - Songs of Love and Hate.
Znów naszło mnie na Leonarda, dzięki Lekmanowi i jego oczywistym nawet dla kogoś tak niespostrzegawczego jak ja nawiązaniom (sincerely, L. Cohen = yours truly, Jens Lekman, prawda? oraz we forget to pray for the angels z So Long, Marianne w Julia). I z tego miejsca muszę podziękować Ani, że kiedyś poleciła mi wczesne płyty Cohena. Kanadyjski folk z lat 60. i 70. ftw.