O gliwickim kwiecie jazzowego
półświatka słów kilka..
Śląski Jazz Club - najstarsze w Polsce, założone w 1956 roku stowarzyszenie tego typu, zlokalizowane w pobliżu gliwickiego rynku - jak widać, kiedy wybierałem się wraz ze znajomymi celem sprawdzenia cóż takiego wyjątkowego jest w tymże lokalu, miałem o nim dość blade pojęcie. Teraz już wiem, w jak wielkiej niewiedzy żyłem..
Niepozorny neon wyrastający nieśmiało z przyległych Rynkowi kamienic przykuł naszą uwagę i skierował na wewnętrzne podwórko - z pewnością najbardziej klimatyczne, na jakim dotąd się znalazłem. Nagie rury wentylacyjne, mdłe światło lampy, mrygający neon, leniwie pracujące wiatraki osadzone w otaczającym nas ceglanym murze, nawet coś tak banalnego jak kubły i zsyp na śmieci - wszystko to tworzyło niepowtarzalną atmosferę i przywodziło na myśl owe duszne, nowoorleańskie uliczki, gdzie blisko sto lat temu rodził się jazz w swojej najczystszej, naturalnej postaci. Wkroczenie w ten gliwicki zaułek, gdzie klimat był tak gęsty i namacalny, że można by go nożem krajać, idealnie nastroiło nas przed dalszą częścią wieczoru. Wnętrze klubu okazało się nie gorsze od tego, czego dane nam było doświadczyć przed nim - ku memu zdziwieniu ludzie nie wylewali się zeń drzwiami i oknami (godzina szczytu, jak się później okazało, przypadła kilkadziesiąt minut po naszym przybyciu), dzięki czemu świetna miejscówka - usytuowana na balkonie loża, skąd mogliśmy podziwiać grających muzyków - była nasza ;)
A skoro już o samej grze mowa.. tamtych parę godzin spędzonych w ŚJC zamieniło się w niezwykle pożywną ucztę dla zmysłów i ducha. Świetne, improwizowane aranżacje przeplatane genialnymi solówkami - naprawdę było czego posłuchać. Co się zaś tyczy wykonawców, ich obecność na scenie była rotacyjna, zatem regularnie co jakiś czas można było usłyszeć innych artystów. I tak, przy klawiszach pianina popis umiejętności dawały utalentowane młode wilki z rozwichrzonymi czuprynami, zaś za garami rządzili niepodzielnie, może trochę łysiejący, ale za to naprawdę dobrzy starzy wyjadacze. Sekcja dęta i gitarowa również stała na wysokim poziomie. Ogółem na scenie pojawiło się kilkunastu muzyków, a każdy kawałek nagradzany był gromkimi brawami. Warto nadmienić, że na jam sessions organizowanych przez Śląski Jazz Club może zjawić się każdy, kto pragnie na jego scenie zaprezentować swoje muzyczne talenta. Bardzo też podobał mi się nastrój panujący wśród występujących - był naturalny i pozytywny. Nie dało się ukryć, że ta grupka zapaleńców doskonale się bawi, grając nie tylko dla zgromadzonych w klubie miłośników jazzu, ale również dla własnej satysfakcji.
Ten fenomen jest według mnie piękny, a poza tym jest jednym z wielu powodów dla których warto odwiedzić ŚJC, gdzie dwa razy w miesiącu, a mówiąc dokładniej w każdym trzeci wtorek i ostatni czwartek miesiąca można posłuchać odpowiednio bluesa i jazzu w wykonaniu na żywo przez śląskich muzyków. Myślę, że perspektywa spędzenia przyjemnego wieczoru w miłym, kameralnym klubie na wyśmienitym jam session winna być wystarczającą zachętą do odwiedzenia tego pięknego, gliwickiego muzycznego zakątka.
powyższe wypociny to moja recenzja z jesiennego jam session w SJC w Gliwicach. kiedyś wspominałem, że będę was męczył moją radosną pisaniną
więc proszę - bierzta i czytajta jak dają ;P [zdjęcie niestety nie mojego autorstwa, ale dziwnym trafem pasuje do tekstu.. xD]
Inni zdjęcia: Nad morzem patkigdZ Koszyczkiem patkigdTorcik patkigdnowy keris25.05.2025 evenstarLot samolotem bluebird11... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24