Porwane ja. Się popierdoliło, ja wszystko zjebałam. Weekend wyjęty z życiorysu, znów przesadziłam z alkoholem, bezdes, zimna, pulsu brak. Znów jadłam zbyt dużo. Znów płakałam zbyt dużo, znów krzyki, pretensje, groźby. Cokolwiek nie usłyszysz twoja paranoja obróci to przeciwko tobie. Było źle, było tragicznie, teraz chcę się pozbierać, znów. Który to już raz, gdy wszystko się sypie, gdy zaczynamy od początku i coraz dalej nam do siebie. Chcę teraz zadbać o siebie. Już nawet nie o ciało chodzi, a o duszę. Jest w częściach, ja jestem w częściach, ja się boję wszystkiego, ja jestem cała problemem. Nie mogę poskromić potworów zjadających mój umysł. Chcę źyć normalnie, chcę by moje życie było prostą linią. Wciąż jadę po wybojach, wywracam się. Chcę w końcu zadbać o siebie, na poważnie, na stałe. A nie zaleczyć się i potem znów szaleństwo, przez moją głupotę, bo pozwoliłam sobie na coś. Nie chcę już tracić kontroli, nie chcę już bać się ludzi, lustra, siebie. Nie chcę już nigdy więcej umierać w jego ramionach.