Byłam dzisiaj u psychiatry, znów zwiększone dawki leków. PMS daje mi i Tygrysowi ostry w kość, nie potrafię zapanować nad sobą. Jeszcze bardziej niż zwykle. Jutro biorę się za psychoterapię, tą pociągnę do końca, wyleczę się. O ile to możliwe, podobno tak. Mam nadzieję, że poukłada mi to co nieco w głowie. Myślę nad prezentami na święta i nad tym, że pieniądze zbyt szybko mi się rozchodzą, a to nie dobrze. Upatrzyłam sobie śliczne buty, na urodziny sobie je sprezentuję. I spadnie, aww są świetne. Balansuję wciąż na krawędzi nadziei i planów i bezsensu. Zaraz przysiądę do segmentacji rynku, dokończę w końcu te notatki. Gubię się, kurwa, kruszę mentalnie, jest mi źle i zaraz dobrze. Potrzebuję choć kilku dni względnej stabilizacji emocjonalnej, bo inaczej zwariuję do reszty. Tak bardzo chcę się ze sobą dogadać i osiągnąć zamierzone cele. Tak bardzo potrzebuję znaleźć w sobei te pokłady siły, których kiedyś miałam tak wiele.