Dawno nie pisałem, ale to dlatego że ciągle bym pisał, że jest źle. Dzisiaj chyba już ten stan mnie dobił. Nie potrafię powoli się pozbierać. Rana za raną, cierń za cierniem. Rozpierdala mnie od środka jak nigdy. Jedna, głupia rzecz potrafi doprowadzić mnie do szału...szału? Nie to nie jest szał. To jest raczej cholernie przenikliwy ból, jakby coś we mnie pękało, kruszyło się.
Chciałbym w końcu napisać o moim idale kobiety, o kimś kto jest po prostu perfekcyjny, nie rani, a wręcz przeciwnie, ciągle wspiera i pociesza. Zauważyłem, że rozum nie jest wprostproporcjonalny do wyglądu, ani wyglądem nie zastąpisz szczęścia. Tak, racja, wyglądem przyciągnie, charakterem zatrzyma...ale za każdym razem gdy poznaję charakter dziewczyny zaczynam się zawodzić. Tak jest i tym razem. Zaskakujesz mnie na każdym kroku wiesz? Zaskakujesz negatywnie, a to chyba najgorsze co możesz robić. Chcesz pokazać swoją niezależność? Ok, w porządku, ale nie rób tego tak, żeby ranić drugą osobę, a jeśli nie jesteś w stanie się zmienić, zmienić dla mnie, po prostu odejdź. Wróć do tego co było, do tego co miałaś, do swojej wolności.
Chciałbym też stwierdzić, że wiele się we mnie zmieniło i ciągle zmienia. Stałem się człowiekiem o cholernie stalowych nerwach, który może wiele znieść... ale chyba przekroczyłaś granicę. Granicę mojej wytrzymałości... moje oczy, słuch i serce mogą wiele znieść, ale udało Ci się...niszczysz mnie po trochu. Cal po calu, centymetr po centymetrze. Śmieszne prawda? Chłopak którego może niszczyć dziewczyna...nie... to nie niszczy mnie dziewczyna, to niszczy mnie miłość do niej. Niszczy mnie moja nadzieja i wiara w lepsze jutro. Nadzieja matką głupich? To hasło sprawdza się idealnie...tyle rozmów, tyle słów wylanych chyba na marne.
Nie potrafię... nie potrafię już sobie z tym poradzić. Zaczynam się zastanawiać gdzie jest granica między zdenerwowaniem, a jakąś chorobą psychiczną. Moja pani psycholog powiedziała mi bardzo mądre zdanie: "miłość to choroba, to przywiązanie do drugiej osoby, potrzeba lekarstwa żeby coś się zmieniło." Rozmyślałem długo nad tym zdaniem i doszedłem do wniosku, że lekarstwem na miłość jest....jest kolejna miłość. Chore prawda? W chwilach rozstania pomocą są przyjaciele i znajomi, ale oni są tylko z Tobą w dzień... a co z wieczorami? Wieczory są najgorsze...najwięcej się myśli.
Powracając do znajomych...okazuje się, że Ci z którymi spędzasz najwiecej czasu i na których wydawałoby się najbardziej możesz liczyć, okazują się szmatami. Jeszcze bardziej Cię dobijają...a może tylko ja mam teraz taki przypadek? Nie tłumaczy Cię to w jakim zamiarze tam pojechałeś...bo powinieneś być po mojej stronie, powinieneś mnie podnosić i zbierać w kupe, a nie jechać na zachód...beze mnie (bezszczelne?) i potem po mnie przyjeżdżać żeby zapalić. Co chciałeś pokazać? W jaki sposób możesz mnie dobić? Udało ci się....
Obietnice stały się nic nie warte, zaufania brak po tym co mi pokazałaś... co mogę zrobić? Nasuwa się jedna odpowiedź. Chyba nie mam ochoty czekać na to co będzie. Chcę po prostu spokoju. Chcę odpocząć... muszę odpocząć.
Myślałem, że tragedia śmierci i miłości moich znajomych jakoś na Ciebie wpłyną... wpłynęły... na tydzień czasu.
Potrzebuję szacunku, zaufania i wsparcia, a co krok ktoś mi pokazuje, że te rzeczy przestały istnieć w ludziach. Marny los człowieka...gdybym miał wybór czy żyć, czy też zapaść się pod ziemię i odpocząć, długo bym się nie zastanawiał.
Tak na podsumowanie. Nie warto chyba tracić czasu na zbędne i bolesne rzeczy. Miłość może i jest szczęściem, a eskapizm pułapką, ale wydaję mi się, że bycie egoistą i patrzenie tylko na siebie jest prostsze... o wiele bardziej prostsze.