jest 6 kwietnia.
zima nadal trwa.
w ostatnim wpisie, mówiłam, że zaczyna się wiosna i wkońcu odetchnę.
tsaa. wiosna. ciekawe gdzie ona jest -,-
na dworzu pełno śniegu i zimno.
mam już tego dosyć.
przez to nie moge ruszyć się z domu.
tak już bym od dawna spotykała się ze znajomymi i cieszyła się ciepłym powietrzem.
DUPA.
zjebany rok.
ZIMO WYPIERDALAJ
tak, wiem. dawno nie pisałam, ale to znowu przez szkołę.
wiecznie zabiera mi ten czas, który mogłabym poświęcić znajomym.
w szkole? nadal po mnie jeżdżą.
nadal jestem obiektem wyśmiewania się.
nadal mną pomiatają.
nadal mnie nienawidzą.
cóż. przyzwyczajenie?
może i tak. ale to nie oznacza, że już mnie to nie boli.
BOLI. i to bardzo.
to wszystko sprawia, że przestaje wierzyć w siebie,
popadam w coraz większe kompleksy.
sprawia, że nie potrafie ludziom już spojrzeć w oczy,
że jeszcze bardziej boje się ich reakcji, bo przyzwyczaiłam się do tego, że na wszystko odpowiadają pojazdem.
boję się kurwa wszystkiego!
trzyma mnie tylko świadomość, że nadal gdzieś tam istnieję w sercach moich znajomych z gimnazjum.
żyję tylko dla nich.
żyję tylko dla nich i dla mamy.
żyję tylko po to, abym mogła co jakiś czas ujrzeć moje kochane miasto, w którym mieszkałam tyle lat..
żyję tylko dla przeszłości.. dla wspomnień..
a mówią, że nie powinno się żyć przeszłością.
ale ja inaczej nie potrafię. to ona daje mi jeszcze siłę by żyć. by funkcjonować.
wczoraj wracając do domu zdałam sobie sprawę, że w moim mieście (w którym mieszkałam) jest koncert metalcore'owy.
wiedziałam też, że będzie grał tam zespół mojego przyjaciela.
chciałam tam być, ale nie miałam jak dojechać.
znaczy miałam, ale mam daleko do przystanku autobuseowego, więc byłam zrezygnowana.
przekonana już, że nie pojadę usiadłam przez komputerem i odsłuchałam sobie kilka piosenek zapowiedzianych zespołów.
nie wiem co się wtedy ze mną stało.
dostałam takiego kopa, że stwierdziłam, że ja to pierdole, że musze tam być *,*
wtedy zaczęłam szybko się szykować i lecieć na przystanek autobusowy, mimo to, że jest daleko.
udało się. dojechałam przed czasem. na PKSach czekała na mnie przyjaciółka, z którą miałam tam iść.
przychodząc do miejsca, w którym miał odbyć się koncert, doznałam szoku!
było tam tyle znajomych.. tyle bliskich osób mojemu sercu.
szczerze, myślałam, że będzie tam mało osób, ale było ich od groma!
byłam szczęśliwa. w końcu mogłam być sobą, a każdy tam mnie szanował.
każdy mnie przytulał, rozmawiał ze mną, uśmiechał się do mnie.
BOLI kiedy myślę, że nie mogę być z nimi na codzień..
na koncercie było bosko. to najlepszy dzień w tym roku jaki przeżyłam.
i codziennie moją głowę zaprzątają te same myśli..
co zrobić?
być w szkole, która zapewni mi przyszłość i jest w niej dość łatwo, ale cholernie mi jest w niej źle,
czy
przepisać się do szkoły, w której będę szczęśliwa, ale nie zapewni mi ona przyszłości i będzie mi w niej cholernie ciężko?
ja nie potrafie zdecydować..