Michael Jackson żyje!
Stanowczo protestuję przeciwko zamykaniu wszystkiego na dwa dni. Stanowczo.
Dwa dni siedzenia na tyłku i nicnierobienia wykańczają mnie zarówno psychicznie jak i fizycznie. Tak się złożyło, że jestem osobnikiem potrzebującym 6 dni intensywnego ruchu i jednego dnia leżenia plackiem. Ten rytm został zaburzony, co bardzo mi się nie podoba. Odebrano mi możliwość jakiejkolwiek aktywności - nawet wyjścia do sklepu po chleb.
Pozostaje jeszcze zawsze opcja pójścia do parku/na planty, jednak wizja, że zapewne conajmniej połowa mieszkańców miasta Krakowa (czyli w przybliżeniu 375 tysięcy osób) razem ze swoimi dziećmi, psami i rodziną ze wsi, która przyjechała w odwiedziny również się tam znajdą skutecznie mnie odstrasza. Oznaczałoby to poruszanie się w podobnym tempie jak autobusy na trasie Uniwersytet Jagielloński - Teatr Bagatela o godzinie 16. Czyli równie dobrze można zostać w domu i uniknąć głębokiej frustracji. Siedzenie przez 48 godzin na kanapie przed telewizorem lub z książką skończy się również frustracją, jednak stanowczo mniej posuniętą jeśli chodzi o jej intensywność.
Kiedy dziś wyszłam z domu poczułam, że świat jest piękny. Doceniłam wspaniałe, wypełnione spalinami krakowskie powietrze, które nigdy nie było tak świeże i rześkie jak dziś. Zachwyciły mnie pustki na ulicach (choć były zatłoczone jak w każdą niedzielę). Nie mogłam napatrzeć się na witryny sklepów, które były OTWARTE. Prawie zemdlałam kiedy uświadomiłam sobie, że mogę iść i kupić kawę w Coffeeshopie.
Wniosek? Dwa dni kiedy wszystko jest zamknięte potrafi wpędzić człowieka w początki choroby psychicznej.
Póki co oficjalnie żegnam się na dwa dni. Wraz z Karolą urządzamy powrót do dzieciństwa. Z masą Disneya, żarciem z KFC i aparatem. O.
Arrivederci.