Ostatnia pogoda, juz prawie zapachniała powiewem jesieni, z wiatrem zimnym ulatywał słów sens. Strasznie było, nudno, dziwnie, pierwszy taki tydzien od matury, kiedy spędziło się w domu bardzo długi czas, wycieczka, która nie wypaliła, słońce, które nie świeciło, deszcz, którego było w nadmiarze. A po co to wszystko? A po to, aby bardzeiej docenić każdy promyk słońca. Wczorajszy widok gwiazd, jeszcze wcześniej dosłownie skrawek błęknitnego nieba - to jak kropla deszczu po suszy, każdy doceni garstke błękitu po dyktaturze szarości. Brrr.
***
Jeden z ostatnich wtorków roku szkolnego, zbliżający się maj denerwował wszystkich maturzystów swym nieuchronnym nadejściem. Informatyczna klasa nie była wypełniona po brzegi, bo kto wtedy uczęszcza do szkoły? Razem z Justyną szukałam jakichś progów punktowych z Uniwersytetu Warszawskiego, wtedy nawet w głowie się nie mieściło, że za przyszłą uczelnie będe miała Politechnikę Warszawską. Kto w ogole pamięta czego wtedy szukałyśmy? Byc może też jakiegos mieszkania w Warszawie. Szkolne poszukiwania zakończone, po klasie krzątał się profesor, zaglądając każdemu w monitor, popijając kawę, zawsze. Zawsze kawa, która, gdy podchodził do mojego stanowiska lądowała na parapecie, na wysokości mojej głowy. Nauczyciel usiadł za swoim biurkiem.
- W wakacje nauczę się francsukiego! - powiedziałam, co dziwne dosyc głośno.
- Taaa - wesoło zaśmiała zaśmiała się Domi siedząca przy stanowisku po drugiej stronie klasy - uważaj, bo w wakacje będziesz myślała o nauce.
Ucichłam. Czyżby jedno z postanowień okazujących sie słomianym zapałem? Otóż nie.Jedno z tych, które z mozołem dochodzą do skutku.
Je comprends beaucoup, je ne parle pas francais, je vais parler!
Bisous!