Znalazłam sobie chłopaka... tzn znalazłam jak znalazłam ;) zdobyłam w końcu chłopaka, za którym szalałam od ładnych paru lat i lubiliśmy razem tańczyć. Praktycznie nie chodziliśmy na imprezy, z różnych powodów... za to często tańczyliśmy u mnie w domu.
Pamiętam, że moja babcia chciała kiedyś żebyśmy dla niej zatańczyli, a ja się wstydziłam..:)
Maciek wiedział jak bardzo przepadam za tańcem, chciał mi kiedyś nawet zrobić prezent w postaci kursu tańca... Jakoś się to wszystko rozmyło... Jak też związek. Zresztą, skończył się na parkiecie... Klasycznie.
No i taniec wrócił... Rozstaliśmy się we wrześniu... Jeszcze we wrześniu zapisałam się na zajęcia taneczne do teatru. Początkowo w ramach „zapychania sobie czasu po stracie faceta”, po niedługim czasie stało się to dla mnie możliwością odstresowania się po całym tygodniu.
W listopadzie zaproszono mnie na urodziny... z 10 na 11 dokładnie... Wcale nie chciało mi się iść... ale jak to mówi Kate "jęsli nie chce Ci się iść na imprezę to znaczy, że kogoś poznasz"...
... miała rację i się zaczęło... I will survive, chłopak który świetnie tańczył i salsa zapanowała nad moim życiem :)
Co ciekawe, Piotrek, bo o nim mowa, nie miał zielonego pojęcia o tym, co to salsa i z czym to się je. Myślę, że oboje odnaleźliśmy w tym tańcu coś dla siebie.
Ostatecznie to on sprawił, że rzeczywiście poszliśmy na kurs... Kiedyś idąc po mieście po prostu stwierdził, że można zajść do Salsa Kings i wykupić karnety. No i tak zrobiliśmy.
Początki wspominam ŹLE :D nawet bardzo źle. Ja nigdy nie potrafiłam rozpisać tańca technicznie na figury i kroki, po prostu tańczyłam, natomiast Piotrek wszystko liczył :) Strasznie mnie to wkurzało, ale gdyby nie on pewnie nie zatańczylibyśmy żadnej z tych figur. Ktoś w tym związku musiał prowadzić i odpowiadać za przygotowanie techniczne ;)
Już po kilku zajęciach zaczęło nam to sprawiać mnóstwo przyjemności, dlatego też ‘ostro się za siebie wzięliśmy’. Chodziliśmy na zajęcia dwa razy w tygodniu, na practisy w piątki, na imprezy praktycznie co tydzień, tańczyliśmy w szkole, idąc głównymi ulicami miasta, na przystankach, wracając do domu...
Tańczyliśmy praktycznie wszędzie i nie było miejsca, gdzie nasz taniec nie zwróciłby czyjejś uwagi. Ludzie podchodzili do nas, pytali gdzie uczymy się tańczyć, gratulowali poczucia rytmu, dziękowali za „show”. Nasz instruktor miał co do nas konkretne plany... I nagle wszystko się rypło... Po raz kolejny zostałam bez głównego źródła radości. My przestaliśmy tańczyć, rozpadła się nasza grupa, w Salsa Kings nastąpił rozłam i odszedł Czarek – nasz instruktor.
Główna różnica między mną a Piotrkiem na parkiecie? Podejście. Dla mnie w tańcu nie istnieją ograniczenia, mogę być kimkolwiek w danej chwili zapragnę... Tańcząc „i will survive” jestem kobietą, która odzyskała siłę po rozstaniu z facetem, tańcząc „Time of my life” jestem osobą, która całą sobą cieszy się ze swojego „tu i teraz”, tańcząc „Cubę” jestem na Kubie, tańcząc Desperado partner staje się dla mnie gitarą. Kiedy tańczę jestem czymkolwiek zechcę, wszystkim i niczym ... to jest piękne :)
Kiedyś powiedziałam, że parkiet jest dla mnie jak teatr. To nie do końca prawda, bo nic co dzieje się na parkiecie nie jest przeze mnie udawane. Na czas trwania danego utworu po prostu staję się inna, potrafię Kochać i nienawidzić całą sobą, tylko ze względu na muzykę. Ta muzyka wypływa ze mnie, a ja staję się jej częścią. Kiedy zmienia się piosenka zmienia się też energia, która przeze mnie płynie.
Piotrek napisał mi kiedyś jedno zdanie, które zapamiętam na zawsze „(...) dla mnie ta magia nie kończy się z chwilą zejścia z parkietu”.
Przestaliśmy chodzić na zajęcia, ale choć bardzo się staraliśmy nie potrafiliśmy odmówić sobie wspólnych imprez. Ludzie nadal nam gratulowali, ale teraz nie dawało mi to już radości, a zaczynało ranić...
Pojechaliśmy na wakacje i znów wszędzie tańczyliśmy. Jeden jedyny raz kiedy pokłóciłam się z przyjaciółką – z Kate... Kiedy roztańczyliśmy się z Piotrkiem na pomoście do tego stopnia, że przestałam zwracać uwagę na to, co mówi Kate. Obraziła się i rzuciła we mnie klapkiem :)
Oczywiście tańczyliśmy w wodzie, na przewróconym drzewie i na tarasie. / Tak tak, Dirty Dancing I się kłania :D /
Do końca życia będę wspominać nie te oklaski, które tam zebraliśmy na imprezie, ale to jak wyszliśmy kiedy wszyscy oglądali finałowy mecz mistrzostw świata w piłce nożnej, a my tańczyliśmy na pustym tarasie... i pytanie które nam zadano jak wróciliśmy do stolika: „Padało?”... „Nie, tańczyliśmy”...
Czernica to też miejsce, gdzie w nocy tańczyłam „dla gwiazd” do piosenki „siempre me quedara”... Niezapomniane przeżycie. Życzę każdemu, żeby chociaż raz w życiu poczuł to, co ja czułam wtedy tańcząc...
... życzę też każdemu, żeby odnalazł swoją piosenkę w życiu... melo