Trochę bez ładu i składu, ale jest 3 nad ranem, a ja mam dziś humor jak z piosenki:
https://www.youtube.com/watch?v=Jcn746NVJjg
Po Rewie i Pucku zaliczyliśmy jeszcze plażę na Oksywiu, gdzie znaleźliśmy serce z kamienia. Później kościół w Redzie, gdzie ustalaliśmy prawidłową kolejność działań :P . . . Dębki gdzie po ciemku znaleźliśmy domek wujka. . . zresztą z wujkiem w środku. . . i tańczenie na ziemistym parkingu.. . samba walk i w powietrze wzbijał się kurz, a na samochodzie zostały odciśnięte ślady rąk. . . :) Znów padał deszcz. Codziennie w nocy pada deszcz. Widzieliśmy kilka jeży, dwa małe liski, które zatrzymały się, kiedy stanęliśmy żeby się im przyjrzeć i sarnę. Istny zwierzyniec.
Mimo wszystko najbardziej zapadł mi w pamięć konkretny spacer - w niedzielę, na Babie Doły. Zachodzące słońce, klucze ptaków przemykające po niebie jeden za drugim i niewypowiedziane życzenia. Mieliśmy nawet pokaz z racą morską! To się nazywa mieć fart.
Rozmawialiśmy o marzeniach. Wąchał moje włosy. Opowiedział mi historię z dzieciństwa, kiedy był na tej plaży z rodzicami. Narysowałam na piasku samochód i udawaliśmy, że jedziemy. . . Dla odmiany do Chorwacji. Nie do żadnej Hiszpanii. Wracając wchodziliśmy po dwa schodki. Całkiem synchronicznie nam to szło. Prawie tak dobrze jak wsiadanie do samochodu trzymając się cały czas za ręce i obejmując samochód.
I chyba najlepiej podsumowuje to wszystko Jego rozmowa z przyjacielem.
- Młody, zostało 16 dni.
- Ale za to jakich dni.
- Taa, a później będę wyjebany z butów.
Króko, zwięźle i na temat.
Za dwa tygodnie o tej porze będę spakowana i gotowa do wyjazdu. Przynajmniej na planie fizycznym. Pewnie nie będę spała. Zazwyczaj przed dłuższymi podróżami nie potrafię spać.
Dziś mija równo 7 lat od dnia, kiedy pojechałam do pracy w Hiszpanii po raz pierwszy. Wtedy też nie byłam pewna czy dobrze robię.