Taniec...
Aż dziwne, że wcześniej o nim nie pisałam... W końcu tyle dla mnie znaczy... Wiem, że kilka razy o nim wspominałam, ale nie poświęciłam mu nigdy nawet marnej notki, a co dopiero notki, która oddałaby to, co dla mnie znaczy.
Od początku... a więc od kiedy byłam mała... ZAWSZE KOCHAŁAM TAŃCZYĆ... To coś co nie podlega najmniejszej dyskusji.
Genezy tego wszystkiego należy chyba szukać w tym, że jako mała dziewczynka uwielbiałam łazić nie dość, że na palcach, to w dodatku z książką na głowie, bo widziałam na jakimś filmie, że tak robiło się dawno temu, kiedy panie nosiły takie pięęęękne szerokie suknie. /chodzi o barokowy styl ubierania i suknie na stelażach: )/. Sukienki i spódniczki były oczywiście nieodłącznym elementem tańca, choć raczej spódniczki... oczywiście MUSIAŁY się kręcić... Tak, tak... Właśnie w ten sposób oceniałam kiedyś przydatność i ładność ciuchów :D
Co do samego tańca... Jak byłam tyci tyci to stawałam na kanapie, żeby być wzrostu dziadka i tańczyłam 2 na 1 :) ... czasem też stawałam na jego stopach i w ten sposób uczyłam się nie tylko jakichś kroków, ale przede wszystkim tego, jak tańczyć zgodnie z ‘partnerem’. Zaczęło się więc od dziadka... Później babcia podchwyciła to, że się dobrze ruszam i regularnie włączała mi lambadę mówiąc, żebym ‘kręciła tyłeczkiem’ bo dobrze mi to idzie. Lambadę uwielbiam do dziś... Czasami tańczyłam z moim kuzynem... ale jakoś się to rozmyło... Dopiero w ostatnie wakacje poprosił mnie żebym nauczyła go tańczyć salsę... Myślę, że wyszło nienajgorzej... więc oznacza to, że wszystko, co zaczyna się prawdziwie nigdy się nie kończy ;)
Zanim wyprowadziłam się z centralnej Polski uczęszczałam do Młodzieżowego Domu Kultury na zajęcia baletu... Takie tam dziecięce pląsanie... ale coś z tego zostało ;)
Później zaczęłam tańczyć rock’n rolla z moim tatą, czyli istna gimnastyka XD
Przerzucał mną we wszystkie strony i DOSŁOWNIE latałam pod sufitem. Tata nauczył mnie jak utrzymać równowagę, kiedy ktoś obraca Tobą kilkanaście razy pod rząd i to niekoniecznie w jednym kierunku. Nauczył mnie też kilku sztuczek technicznych, dzięki którym taniec wygląda bardziej efektownie :)
Rodzice chcieli mnie kiedyś zapisać na taniec towarzyski. Byłam na CAŁYCH 1 zajęciach... Pamiętam, że było mnóstwo dziewczyn i dwóch chłopaków... a pani, która prowadziła zajęcia przydzieliła mi jednego z nich do pary, bo akurat na tych zajęciach był walc angielski, a jej spodobała się moja „łabędzia szyja”... szkoda, że po tamtej szyi pozostało jedynie wspomnienie :D ... później się rozchorowałam na zapalenie płuc i jakoś już do tej szkoły tańca nie wróciłam. / czego żałować będę do końca życia, a nawet o jeden dzień dłużej = / /...
W międzyczasie oczywiście poszłam do podstawówki... ach te dyskoteki w klasach 1-3 ! :D W kółku, z nauczycielką, z mamami, które patrzyły jak się tańczy. Jak tańczyłam z chłopakami za ręce to się strasznie denerwowałam... Pamiętam... Stresujące wydarzenia XD Ogólnie kiedyś wstydziłam się tańczyć na forum publicznym ;) Stare dobre czasy :)
W trzeciej klasie podstawówki zdarzyła się kolejna rzecz, która sprawia że żałuję... = /
Do naszej szkoły przyszła nauczycielka ze szkoły baletowej w Gdańsku... żeby móc się tam dostać, nie dość że trzeba było mieć odpowiednie predyspozycje fizyczne, to trzeba było się wykazać świetnymi ocenami... Pamiętam, że byłam jedyną osobą, do której podeszła i nie pytając o żadne oceny powiedziała, że mam przyjść na egzaminy wstępne. W sumie nic dziwnego z moją ówczesną posturą... Malutka, leciutka, chudziutka, drobniutka... Po takiej sylwetce też zostało tylko wspomnienie, jak po mojej łabędziej szyi :D
I co? I dnia kiedy były egzaminy wstępne było oberwanie chmury, straszne korki... Zanim moi rodzice zdążyli wrócić z pracy egzaminy, które notabene odbywały się w Gdańsku już się zaczęły. Co prawda namawiali mnie, żeby spróbować tam pojechać, bo przez tą pogodę egzaminy powinny zostać trochę przesunięte czasowo... ale ja się zniechęciłam. Nie wiem czemu. Nigdy się nie dowiem.
Później długo długo nic...
Nie licząc tańczenia na występach szkolnych... w 4 klasie Zorba... w szóstej coś w rodzaju salsy... tylko, że wtedy nawet nie wiedziałam, że tak to się nazywa :D Po prostu tańczyłam do Gipsy Kings.. :) i tyle.
Nie licząc też tego, że tańczyłam praktycznie codziennie w domu... Ja wracałam ze szkoły wcześnie, moi rodzice z pracy późno... Miałam całe mieszkanie do dyspozycji i swoich wariacji. Oczywiście skrzętnie to wykorzystywałam :)
Jakoś w gimnazjum pojechałam do Hiszpanii... Wyjazd, którego nigdy w życiu nie zapomnę. Z miejsca zakochałam się w tym kraju, w tamtym klimacie, w swobodzie tamtych ludzi i oczywiście w ich muzyce! Flamenco! Mrrrrr... Obiecałam sobie, że kiedyś się nauczę... Kupiłam kastaniety i wachlarz i oczywiście wprowadziłam je jako urozmaicenie do swojego tańca.
No i potem znowu długo niiiic... No prawie nic...
Druga część po północy... :)