Wróciliśmy z Czernicy. Wakacje mijały...
Później zdarzyło się coś dziwnego i w sumie nie wiem jak do tego doszło. 25 sierpnia byłam na wschodzie słońca z kimś kogo Kochałam, z kimś kto dostał ode mnie nie tylko książkę, ale także miano „Zahir” w moim życiu... Słońce wstawało, a my tańczyliśmy na plaży zostawiając na piasku ślady, które niknęły od fal... ta osoba nigdy nie chodziła na żaden kurs, ale pamiętam jak z rozbrajającym uśmiechem powiedziała „bo ja takie rzeczy mam we krwi” ... Byłam wtedy bardzo szczęśliwa.
Zaczął się wrzesień, mój krótki sen się skończył, wróciłam do teatru. Wystawiliśmy przedstawienie i występowałam na deskach teatru muzycznego. Ludzie nie są w stanie wyobrazić sobie tego, co dzieje się za kulisami dopóki się tam nie znajdą. Nie są też w stanie wyobrazić sobie jak wyglądają próby do spektakli, jak dopracowane muszą być wszelkie szczegóły i jak najzwyczajniejszy brak zachowania ‘cechy gimnastycznej’ może zepsuć całą scenę. Takie przedstawienie to jedna wielka współpraca, ale współpraca dająca mnóstwo satysfakcji...
Imprezy z Piotrkiem nadal zdarzały się od czasu do czasu... Ostatnie, to te z początku grudnia... Pokład i Salsa Kings... prezent na Mikołajki... Było cudownie, jak zawsze.
Po pewnym czasie Piotrek znalazł sobie dziewczynę i wydawał się być szczęśliwy... Nasze kontakty praktycznie się urwały. W końcu zobaczyłam u niego status„czas wrócić na parkiet”i dowiedziałam się, że już następnego dnia miał pierwsze zajęcia w jakiejś szkole tańca w Sopocie. Kilkakrotnie widywaliśmy się na imprezach, nigdy razem nie zatańczyliśmy. Dziewczyna by mu nie pozwoliła :P Zresztą, on sam by nie chciał... Podziwiam jego podejście. Oczywiście starałam się jak mogłam, żeby zwrócić na imprezach jego uwagę. Tak jak mu kiedyś powiedziałam... „nie byłoby mi przykro gdyby znalazł sobie lepszą dziewczynę ode mnie, ale nie mogę znieść faktu, że znalazłby sobie taką, która tańczyłaby lepiej”. Kiedy nie mogłam tańczyć z nim, tańczyłam z innymi facetami. W ten sposób poznałam ‘diabła’ i Marcina, z którymi co jakiś czas się spotykam żeby potańczyć...:)
To jednak nie było to samo co z Piotrkiem, jak napisał to kiedyś „zwracamy na siebie uwagę nie dlatego, że jesteśmy dobrzy technicznie, bo nawet wczoraj tańczyła obok nas lepsza para, ale ze względu na tą magię, która nas otacza”.
Hmmm... Jeszcze niedawno przechodziłam stan, w którym tańczyłam bardzo mało. Nawet sama dla siebie, totalne zniechęcenie. I dopiero niedawno to wszystko wróciło...
Kilka miesięcy(trochę ponad 5)po tym kiedy tańczyliśmy ostatni raz, spotkaliśmy się na spacerze i wylądowaliśmy na imprezie... Przypadkowo zbiegło się to z faktem rozstania się Piotrka z dziewczyną... Później imprezy posypały się dużo częściej... Ostatnio tańczyłam dziś... Poprzednio w czwartek... Znów jestem cała mokra schodząc z parkietu, znów świata dookoła nie ma, znów zdarzają się te magiczne chwile... Od czasu kiedy Piotrek„wrócił do rodziny”w moim życiu znów zagościł taniec, a właściwie ten specyficzny rodzaj tańca... Zapraszam więc ten taniec do mojego życia na dłużej... ale to tylko od gościa zależy na jak długo zostanie.....
Wiem tylko, że kiedy w czwartek około 4 słuchałam słów dwóch imprezowiczów czułam, że coś we mnie umiera. Uśmiechałam się, było przyjemnie gdy słuchałam tych komplementów, ale poczułam że w tym zawieszeniu wszystko pozostanie... że pozostanie tylko wspomnienie.
Dla Piotrka... Tak w skrócie....
Za pierwsze karnety w Salsa Kings, za wszystkie salsowe środy, za „w poniedziałek salsa, we wtorek salsa, w środę salsa, na czwartek też załatwimy salsę”, za „Sway” przy basenie w Copacabanie, za przystanek, kiedy było bardzo wcześniej rano i bardzo padało, za Carmen, za zapiekanki po 4, za benzoesam sodu, za wszystkie filmy taneczne, za to, że widzi we mnie dziewczynę ze step up’a, za taniec przy fontannie i na fontannie, za to, że był dla mnie wszystkim czego potrzebowałam na parkiecie, za seks na parkiecie ;) , za dirty dirty dancing:), za„nie każdy ma taki talent”, za „wykorzystajcie to”, za„takie rzeczy widuje się tylko na filmach”.
A przede wszystkim, za to że pomógł mi tworzyć wspomnienia... i uwierzyć w to, że dwoje ludzi może się tak świetnie rozumieć na parkiecie.
Taniec w pojedynkę jest cudowny, każdy taniec jest w końcu cudowny, ale dopiero taniec z partnerem daje pełnię satysfakcji, pełnię możliwości ruchu, pełnię szczęścia...
ZAWSZE KOCHAŁAM TAŃCZYĆ... To coś co nie podlega najmniejszej dyskusji.
Dziwne... szukam czegoś co jest w moim życiu niezmienne, co dałoby mi komfortowe poczucie stałości... a to cały czas było przy mnie... Taniec nie zależy od innych osób... Owszem, „przez” tudzież „dzięki” pewnym osobom zmieniały się w moim życiu formy tańca... Nigdy zaś nie zmienił się mój stosunek do niego.
Napis na mojej ścianie..