Dziś obudziłam się znów ze wspomnieniami. Nie potrafię tak czekać. Czekać, na co właściwie?
Myślałam że bedzie dobrze, że ten dzień przetrzymam. Że jeszcze jeden, jeszcze jeden i jakoś to wszystko minie.
Nagle w radiu poleciała piosenka....
Rozpłakałam się od razu, musiałam wyjść bo nie mogłam się opanować. Jeszcze nigdy nie było ze mną aż tak źle. Jednego nie kocham, drugiego pragnę. Nie potrafię się pogodzić z tym.
Ciężko mi się teraz opanować. Chcę gdzieś uciec, gdziekolwiek byle nie być teraz tutaj w tym chaosie emocji.
Zaczęłam sobie pisać wiadomości, które chciałabym do niego wysłać. Nie potrafię zająć się czymś i przestać myśleć i analizować. Biegam ale już nie czuję takiej satysfakcji z kolejnych kilometrów, czuję że to strata czasu.
Czuję że przeleciały mi przez palce conajmniej 4 lata życia, jestem nadal w tym samym punkcie życia, moj związek powinien zakończyć się po pierwszych 6mc, dalsze jego trwanie nie miało sensu, to wszystko było na siłę, dla wygody i bez przyszłości. To nie tak buduje się dobre wspomnienia i chęć trwania w tym razem. My po prostu byliśmy, byliśmy obok siebie.
Teraz ta prawda jego boli, ale szybko przeszedł do porządku dziennego. Czy potraktował to jako kolejną rozmowę o nic, czy on po prostu nie wierzy że jestem w stanie na prawdę odejść? Czy ja na prawdę nic nie potrafię w życiu coś zrobić dobrze? Nawet nie potrafię odejść by być szczęśliwa.