uspokajam oddech standardowo procentami .
w powietrzu czuć Heinekenem .
a my? cały czas się znamy, lecz to już nie to.
Szlachta nie zadaje się z plebsem a plebs nie zadaje się z chłopem. chłop próbuje się przypodobać Szlachcie ale mu sie nie udaje, plebs także próbuje swoich sił i nic nie wskóra.
pokochał mnie za oczy, nie za efekt uzyskany za pomocą cieni i podkręcającej maskary. pokochał mnie za włosy, te poranne niesforne kosmyki, nie rezultat długiej walki z suszarką, prostownicą i lakierem do włosów. pokochał mnie w tym wygodnym, rozciągniętym dresie, w którym w niedzielę wcinam czekoladowe lody przed telewizorem. pokochał mnie za wredne docinki, a nie za wszystkie teksty przygotowane w celu jak najlepszego zaprezentowania się. pokochał mnie taką jaka jestem, dlatego wiem, że już na zawsze.
pozwól mi naprawić to, co we mnie zepsute.
spóźniałam się, myliłam słowa w swoich kwestiach, opuszczałam próby, wybuchałam śmiechem w środku generalnej próby. wywalili mnie; zwyczajnie biorąc za ramiona wyprowadzili na zewnątrz. gdy mój los, jakby przesądzony, wtedy, pod gmachem teatru, wygasał - wybiegł z budynku. księżyc błyszczał w Jego oczach, kiedy cieszył się, jak dziecko szepcząc, iż w końcu Jego słowa odnalazły sens. - bez Ciebie każda moja rola umiera, nie może istnieć, gnije. jak zatem mam żyć bez Ciebie? jak oddychać...?
brak czucia w palcach, przemoczone skarpetki, mocno czerwony nos i policzki, śnieg pod koszulką, bałwan dumnie stojący na podwórku, włosy elektryzujące się do czapki spadającej na oczy, rękawiczki drapiące w dłonie, ochota na ciepłą herbatę, której nie mogę ziścić, zważywszy na to, iż umieram przy najdrobniejszym zetknięciu z czymś twardym, tudzież czajnikiem. dla Ciebie, cóż. i nie jest w porządku, uzależnienia są złe.
liczba wskazująca na wzrost, wciąż powiększała cyferki. waga wahała się. ludzie przychodzili, odchodzili, śmieli się, kochali, ranili również. życie pomagało mi się wspinać, żeby tuż potem zepchnąć mnie na samo dno. uczucia się mieszały, poglądy się kształciły. jedno, przez te wszystkie lata, pozostawało niezmienne. przyjaźń.
kiedy byliśmy młodsi mógł co najwyżej zakopać moje serce w piasku, czy schować je za szafę. wystarczyło wziąć swoją łopatkę i wykopać je, lub sięgnąć ręką w zakurzony kąt. teraz przypalił je lekko, rzucił o ziemię oraz zdeptał bez jakichkolwiek emocji butem.