na tej wycieczce organizowanej dla Polakow mieszkajacych w NL zrozumialam cos w sumie smutnego.
przyjechalam do Holandii z zamiarem krotkiego pobytu, ale z kazdym dniem poznajac Holendrow pokochalam to miejsce coraz bardziej i zostalam.
chociaz planowalam jechac do Niemiec, bo uwazam ze sa cudowni.
kiedys wariowalam ze szczescia za kazdym razem gdy szlam przez Berlin i mialam ich dookola.
dlatego cieszylam sie jak nienormalna, ze chociaz na jeden dzien jade do DE. I co?
i w sumie nic.
cieszyla mnie ich obecnosc ale ....serce mi jakos nie szalalo..
I co dziwniejsze. wsrod polakow z tej wycieczki, krecil sie taki starszy facet. nic nie gadal lazil sam. i mowie do kolezanki ze jestem pewna ze to holender. po zachowaniu, po twarzy, po....ksztalcie glowy (brzmie jak hitler :/ ) no ale nie pomylilam sie. to byl wiatrak. i w sume cala wycieczke skupialam sie na nim zamiast na niemcach :/
a pozniej juz w Luksemburgu w hotelu przy recepcji jak ulyszalam ze jakis facet gada obok mnie przez telefon po holendersku to zwariowalam ze szczecia,conajmniej jak ktos kto przez 20 lat nie mial kontaktu z rodakami.
no i jak juz wrocilam i jechalam autobusem pelnym bekających i mowiacym tym charczacym jezykiem Holendrow, to mimo ze wyciecka byla fajna czulam ze wrocilam do swoich
smutne :(
.