godna forma
Znaczącą częścią mojej codziennej podróży są wirujące w głowie zdania. Między krakowskimi kamienicami płynę razem z ludźmi w smrodzie miasta, w smrodzie życia. Czasem gdzieś, coś przyuważę, w drzewach, w cieniach, w uśmiechu nieznajomego, w twarzy mijanego przechodnia. Zamyślę się nad pędzącym tramwajem, starym romańskim kościołem, wschodem i zachodem. To co widzę - jawa - rzeczy namacalne i realne. Zdania w głowie - sen - wyobraźnia i fantazja. Zdaję mi się, że to wszystko mogłoby ułożyć się w jedną całość, ale niestety wciąż pozostaję o parę milimetrów od wyciągniętej ręki, osnute tajemnicą, ulotne.
Dnie zrobiły się dużo cieplejsze, mogę pozwolić sobie na spokojny spacer. Zwalniam, wracając do domu powolnym i miarowym krokiem. Cieszę się istotą tych zdań, które zdążyłam uchwycić na parę sekund, by później przekraczając próg rzeczywistości znów je utracić. Najprawdopodobniej bezpowrotnie. To wszystko sprowadza się do tego, że przecież te zdania mogłyby ułożyć się w spójną całość. Mogłyby, ale nie chcą. Zasiadają na chwile na czubku mojej głowy, żeby zaraz, za chwilę polecieć dalej w świat. Puszczam je wolno, niech fruną, może dolecą do kogoś, kogo również zaciekawią, może do Ciebie.
Siadam w zaciszu domowym i próbuje odtworzyć sens. Rozpocząć moją wielką improwizację pokojową, monolog, bełkot wewnętrzny pseudo poetyczny. Z zapałem romantyka przekazałabym światu ważne przesłanie odnośnie życia. Bezskutecznie. Może mój problem polega właśnie na tym, że szukam słów którymi mogłabym opisać to, co w gruncie rzeczy opisu nie ma i nigdy mieć nie będzie. Analizuje aż do bólu, choć tak naprawdę nie znajduję w tym żadnej prawdy, a tym bardziej ukojenia, i wreszcie, zadręczam się tymi myślami, które nie dają mi w spokoju żyć, oddychać i rozmawiać z Wami.
Jakiś już czas temu na zajęciach z kultury rozmawialiśmy o Friedrichu Nietzche. Zakładał on pewną nierozwiązywalność życia, którą należy ot tak przyjąć i zaakceptować. Sami rozumiecie... jak ciężko byłoby mi dopuścić do siebie taką postawę. Jak to tak, bez analizy? Zawierzyć, że nie ma rozwiązania. Przecież to trzeba się pognębić trochę myślami, nagadać ze samym sobą, trochę sobie nawtykać, zwymyślać od głupców. Jakby tego było mało, według niego każda próba wytłumaczenia życia odgórnie skazana jest na niepowodzenie. Ach, więc to tak... każde nawet najkrótsze zdanie, choćby tylko jego połowa, niedokończona myśl, jest najzwyczajniej w świecie przekreślona, nic nie znaczy. Parafrazując Pana Friedricha, życia nie należy tłumaczyć, a po prostu przeżyć. I może właśnie to jest moją największą zmorą. Moje myśli odbierają mi serce do życia, brak możliwości wyjaśnienia powoduje nicość. A analiza, cóż... daję początek zwątpieniu i wyczerpaniu.